52. Zaufanie.

92 13 84
                                    

       Moje stopy zniknęły pod warstwą piasku. Oglądałam wieczorny spektakl światłocieni, który odbywał się przed moimi oczami z pustą, beznamiętną miną i myślałam.

       Przetwarzałam wszystko jeszcze raz. Po raz tysięczny. Milionowy. Odtwarzałam w głowie wspomnienia. Wszystkie słowa, które zapamiętałam. Zaciskałam szczękę, rozluźniałam ją. Znów zmieniałam kierunek myśli i tak w kółko.

       Gdy wróciliśmy do domu Blake od razu udał się na górę. Ethan wypakował z bagażnika swojego samochodu torbę podróżną i rzucił ją w kąt przy kanapie, zaklepując tym samym miejsce dla siebie na kolejne dni. Przyjęłam to ze spokojem, choć wciąż nie potrafiłam sobie tego wyobrazić.

       Żadne z nas nie odezwało się przez całą drogę do domu. Żadne z nas nie skomentowało wydarzeń, które miały miejsce w Courtland. Nikt nawet na mnie nie patrzył, jakbym była powodem całego tego chaosu, a kiedy Ethan poszedł za Blakiem i zniknął za drzwiami jego sypialni na ponad godzinę, wyszłam na zewnątrz i zanurzyłam stopy w piasku.

       Wszystko, nawet najbardziej racjonalne argumenty świata nie pomogły mi poradzić sobie z niepewnością, jaką zasiał we mnie Julian. Mózg podpowiadał mi, że powinnam odpuścić sobie na ten wieczór, ale podświadomość jak zwykle płatała mi figle i miała do powiedzenia o wiele więcej, niż byłam w stanie znieść.

       To była ważna rozmowa. Nie potrafiłam jej zignorować. Jego słowa tłukły się po mojej głowie, widziałam jego twarz pod powiekami. Nie potrafiłam nie myśleć o reakcji Ethan'a i sposobie, w jaki mnie stamtąd zabrał.

       Czułam ból na myśl o tym, że mógłby z premedytacją mnie okłamać. A potem usprawiedliwiałam go, ból mijał, a gdy wracałam do punktu wyjścia i zaczynałam analizę od nowa, tępy dyskomfort wracał, silniejszy i dotkliwszy.

       Nie wiedziałam już, co było prawdą, a co nie. A już na pewno nie wiedziałam, czego w tej chwili się chwycić, aby przygotować się na kolejne dni.

       Opuściłam ręce na piasek, próbując złapać oddech. W tej samej chwili usłyszałam kroki za swoimi plecami. Nie poruszyłam się. Wbiłam wzrok w ciemniejącą taflę jeziora. Silny podmuch wiatru poszarpał mi włosy. Nie wiem, czy zbliżała się burza, czy apokalipsa, ale cokolwiek by to nie było, miało gęsty zapach, który osiadł mi na płucach i sprawił, że stałam się cięższa.

       Kroki ucichły. Usłyszałam szelest fruwającego na wietrze materiału przypominający trzepot flagi. Woda wzburzyła się tak samo jak krew w moich żyłach. Postać za moimi plecami stała jeszcze przez kilka chwil, a potem poczułam jej obecność tuż za sobą.

       Przysunęła się do mnie. Ubrana w ciemne dresy noga prześlizgnęła się po wilgotnym piasku. Niezrozumienie oblało mnie lepkim potem, gdy jego ciepło i zapach, który rozpoznałabym wszędzie, owinęły się wokół mnie jak żelazna zbroja. Zamknęłam oczy, gdy poczułam palce odgarniające moje włosy za jedno ramię. Moja skóra zawibrowała. Przykryły ją dreszcze. Dłonie mocniej zagłębiły się w piasek.

       Uparcie milczałam, bo choć miałam w swojej głowie sto milionów myśli, słów było o wiele mniej. A gdy jego czoło przylgnęło do mojej skroni i usłyszałam w swoim uchu westchnienie, które jawiło się ulgą, rozpadła się we mnie kolejna, niewielka cząsteczka. Oddałam ją. Bez walki.

       Bo potrzebowałam go dzisiaj bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej.

       — Co robisz? — Zapytałam rozdzielając wszystkie jego ruchy na części.

       Palce na brzuchu. Udo przy udzie. Oddech na skórze. Smyranie włosów na policzku. Był tak blisko mnie, a jednak wciąż czułam ten dystans, który w mojej głowie miał formę przeklętego pęknięcia między stroną, po której stał on, a po której stałam ja. A jeszcze parę godzin temu staliśmy po jednej stronie barykady. Zaczęłam nerwowo wiercić się w miejscu, albo trząść, nie rozróżniałam już tego.

DissonanceTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon