48. Nieuniknieni.

104 12 55
                                    

       Wrażliwych czytelników uprasza się o zamknięcie oczu lub założenie masek tlenowych ♥️♥️

      
       Stałam w mieszkaniu Ethan'a. Byłam tam. Niebezpiecznie prawdziwa, tak jak to miejsce i wierciłam się niecierpliwie, stojąc przed lustrem w sporych rozmiarów korytarzu i czekałam. Czekałam, aż Collins przyniesie mi ubrania na zmianę.

        Tak powiedział. Nic więcej. Cała droga z siłowni tutaj stała się wyblakłym wspomnieniem od razu, gdy przekroczyłam próg. Druga klatka. Trzecie piętro. Drzwi z numerem czterdzieści siedem. Tylko tyle.

       Patrzyłam sobie w oczy i słuchałam odgłosów krzątaniny dochodzących z pokoju za moimi plecami. Serce waliło mi w piersi tak mocno, że byłam przekonana, że słyszał mnie cały blok. Nie dusiłam tego w sobie. Pozwoliłam niepokornemu narządowi robić, co chciał, bo na wstyd było już za późno.

       Czułam się inaczej. Jakbym nagle dostroiła wszystkie częstotliwości w mózgu i w końcu pogodziła się z faktem, że to co nieuniknione, musiało się w końcu wydarzyć.

       A my byliśmy nieuniknieni. Od zawsze. Od pierwszej sekundy, kiedy się spotkaliśmy, do tej ostatniej, na siłowni, kiedy pozbawiona złudzeń i jakichkolwiek wątpliwości, podążyłam za nim do jego mieszkania.

       Wszystko, co zdarzyło się pomiędzy naszym pierwszym spotkaniem, a dniem dzisiejszym, było próbą zaprzeczenia temu, co w rzeczywistości działo się między nami. Ta chemia istniała naprawdę. Poszliśmy na wojnę i przegraliśmy tą bitwę.

       A teraz wyglądałam na pogodzoną. I nie mogłam się nadziwić, że potrafiłam być przy tym tak irracjonalnie spokojna.

       Wiedziałam, że Ethan grał na czas. Dawał mi i sobie odpowiednią przestrzeń, abyśmy mogli zdecydować, co zrobić z tym, co wydarzyło się wcześniej. Ja nie zmieniłam zdania. Byłam żywsza, niż kiedykolwiek wcześniej, moje oczy błyszczały, ucisk w piersi pogłębiał się z każdą sekundą oczekiwania, aż wróci.

       Wróci, aby porozmawiać, choć wychodząc z siłowni czułam, że ta rozmowa będzie miała zupełnie inny wymiar i zabraknie w niej najważniejszego.

       Słów.

       Powoli przeskanowałam swoją sylwetkę i odetchnęłam przez na wpół otwarte usta. Zmieniłam się. Moje ciało wyglądało na słabsze, zmęczone, ale buzująca wewnątrz adrenalina trzymała mnie w swoich sztywnych objęciach i dzięki niej stałam prosto. Choć zdawać się mogło, że cała aż pulsowałam z przejęcia, w okolicy serca byłam dziwnie ukojona.

       Niezaprzeczalnie pogodzona. Mój instynkt wygrał. Nie zamierzałam dłużej z nim walczyć.

       Przeniosłam wzrok na swoją twarz i westchnęłam cicho widząc głębokie sińce pod oczami i kontrastujące z nimi rumieńce na policzkach. Poskręcane w łagodne fale, ciemne włosy opadały mi na pierś, która unosiła się i opadała w łagodnym, jednostajnym rytmie. Zagryzłam pełne wargi i przechyliłam lekko głowę nie mogąc się nadziwić, że potrafiłam wyglądać na tak roztrzaskaną i kompletną w tej samej chwili.

       To było na swój sposób doskonałe. Czułam nieprzeniknione wyczerpanie, a mimo to każda komórka mojego ciała powoli budziła się do życia zwiększając potęgę tego momentu i przeświadczenie, że wreszcie znalazłam się w odpowiednim miejscu.

       Zamknęłam oczy i odetchnęłam cicho, wciskając palce w skórę na odsłoniętym brzuchu. Wsłuchałam się w siebie. W swój własny puls i oddech. W dźwięki dochodzące tuż zza moich pleców i ciche, nieznajome skrzypienie podłogi.

DissonanceWhere stories live. Discover now