45. Ochłapy albo wszystko.

94 11 45
                                    

       Blake wciąż zajmował to samo miejsce na kanapie.

       Jednak tym razem siedział, zamiast leżeć i wcale nie sprawiał wrażenia, jakby miał za chwilę stracić przytomność.

       Znowu oglądał żużel. Wiecznie to robił uważając ten sport za sport prawdziwych facetów. A ja odnalazłam w tej dyscyplinie idealny usypiacz. Gdy nie mogłam spać dołączałam do niego na kanapie i odpływałam w pięć sekund.

       Na szczęście chłopak nie tknął resztek, które zostawiłam w butelce na stole. Przyjęłam to z ulgą. Nie sądziłam, że byłabym w stanie poradzić sobie z kolejnym facetem, który niczym taran masakrował ośrodek mojego układu nerwowego.

       Gdy postawiłam stopę na ostatnim schodku blondyn oderwał wzrok od telewizora i spojrzał na mnie z powagą.

       — Wszyscy żyją? — Zapytał.

       — Nieprzytomni ludzie nie zadają pytań. — Odparowałam.
— Kłamałem... — Wzruszył ramionami, jakby rzeczywiście nic się nie stało.

       A przecież się stało. Miałam ochotę sprawdzić, czy z poziomu schodów byłabym w stanie doskoczyć do kanapy i w międzyczasie ukręcić mu kark. A potem zasnęłabym oglądając żużel.

       — Czy wy potraficie robić coś innego? To jakaś zabawa? Okłam Casteel i zobacz co się stanie? — Burknęłam sięgając po moją torbę z laptopem.

       — Chciałem dać wam szansę na oczyszczenie atmosfery. — Wytłumaczył naciągając na siebie koc. — Od paru dni chodziłaś jak zombie...
— Gdybyś tak samo mocno przejmował się porządkiem w moim domu, co samopoczuciem, stworzylibyśmy duet doskonały. — Spojrzałam na niego spod byka. — To był chwyt poniżej pasa, Blake. Nie zapomnę ci tego.

       Powędrowałam wzrokiem w jego kierunku. On zrobił to samo uśmiechając się przy okazji w dość jednoznaczny sposób. Miał gdzieś moje groźby. Miał gdzieś, że nadszarpnął nasz kodeks przyjaźni. A potem spuścił nogi z kanapy. Prosto w kałużę wcześniej wylanego alkoholu, którego zapach wirował w powietrzu i wciąż czułam go na moim języku.

       Blondyn skrzywił się z wyraźnym obrzydzeniem i uniósł stopy.

       — Posprzątam. — Wystękał, jakbym poprosiła go co najmniej o odcięcie kończyny. — Czego chciała Dora?

       Przysunęłam do siebie laptop walcząc z targającymi mną emocjami. Czego chciała? Prawdy. Co dostała? Stos, kolejnych obrzydliwych kłamstw.

       Odwróciłam się w kierunku schodów wysuwając jednocześnie telefon z kieszeni. Ani śladu Collins'a. Miałam nadzieję, że skisnął w mojej sypialni.

       — Dostała wiadomość ze szpitala o planowanych badaniach kwalifikacyjnych.
— Cholera... — Blake podrapał się po głowie. — Ethan wpłacił kasę, prawda?

       — Prawda. — Przyznałam z trwogą i poczuciem, jakbym stanęła na wprost pędzącego tira.

       Naprawdę dobra wiadomość okazała się dla mnie gwoździem do trumny. Miałam nadzieję, że w chwili, gdy uda nam się osiągnąć cel, będę najszczęśliwszym człowiekiem na tej planecie i wszystko to, co zrobiłam, aby do tego doszło straci znaczenie. Nie straciło. Nabrało tylko innych barw. Jeszcze bardziej przerażających, ciemnych i smutnych.

       — Szkoda, że nic nikomu nie powiedział, a Dora w mniej niż minutę zebrała wszystkie części układanki do kupy uznając, że mam z tym coś wspólnego.

DissonanceWhere stories live. Discover now