42. O dwa błędy za dużo.

88 13 61
                                    

       Byłam tchórzem. Tchórzem, który nie patrzył już nikomu w oczy. Uniknęłam wszystkich, oprócz tych zielonych, w których odnalazłam cząstkę własnego bólu i nieme błaganie o wyjaśnienia.

       Zamknęłam gwałtowanie powieki i potrząsnęłam głową walcząc z wewnętrzną dezorientacją. On myślał, że postanowiłam zabawić się jego kosztem. Jego siostra pewnie myślała podobnie. Nikt nie zrozumiałby, że wystraszyła mnie siła własnych emocji, że nagle moje serce po prostu się rozpękło, ujawniając to, co było ukryte pod szczelną warstwą strachu i wiecznej wściekłości.

       Nie mogłam tego znieść. Nie mogłam znieść, że potrafił dostrzec tylko to, choć było we mnie dużo, dużo więcej. Jak to możliwe, że człowiek, który widział wszystko, nagle stał się tak ślepy? A jeśli nie chciał widzieć nic, poza tym co było względnie bezpieczne?

       Jak pijana przecisnęłam się przez falujący tłum. Ktoś poklepał mnie po plecach gratulując udanej imprezy. Świst przecinającego powietrze paska, który chwilę później wylądował na chudym tyłku Santiago wzniósł się ponad szumne rozmowy, głośne śmiechy i muzykę. Ledwo patrzyłam na oczy. Przytrzymując się balustrady wdrapałam się na górę zastanawiając się, jak sobie z tym wszystkim poradzę i co przyniosą kolejne dni.

       Na każdym stopniu pozostawiłam fragment swojego roztrzaskanego serca, którego nikt nie chciał pozbierać.

       Moje policzki były suche, gdy będąc już w sypialni podeszłam do szafy i wyjęłam z niej własną piżamę. Były suche, gdy się w nią przebrałam i opłukałam w łazience pulsującą wstydem twarz. Płakać zaczęłam dopiero wtedy, gdy trzymając w trzęsących się dłoniach telefon, walczyłam z pragnieniem, aby do niego napisać, ale moje palce zamarły nad rozświetlonym ekranem i żadna siła nie potrafiła zmusić ich do ruchu.

       Nie mogłam oddychać. Nie było go tutaj, jednak jego ręce dalej zaciskały się na moich płucach, a ja wpadałam w coraz głębszą otchłań pełną dreszczy i wszechogarniającego zimna.

       Co ja wyprawiałam? Kiedy na miejscu mojego serca powstała tak wielka, czarna dziura? Gdzie podziała się dziewczyna, która przyjechała tutaj z tak ogromną nadzieją na zmiany? Kiedy zaczęło mi tak strasznie zależeć? Na nim? Do tego stopnia, że zaczęłam bać się jutra bardziej, niż on sam?

       Przez kilka minut siedziałam w zupełnym bezruchu na skraju własnego łóżka, w pokoju, który oświetlały dwie nocne lampki, i wpatrywałam się w namalowany na ścianie obraz.

       Robi wrażenie.

       Zawsze patrzył na niego z dziwną fascynacją. Za każdym razem, gdy wchodził do mojego pokoju jego oczy wędrowały w tamtym kierunku. Oczy, w których zazwyczaj nie było nic widać, wtedy robiły się inne. Miękły. Na sekundę. Podobało mu się to, co widział, choć prędzej dostałby czkawki, niż przyznał, że się postarałam. Zawsze był taki zimny. Przełykał wszystkie prawdziwe odruchy, by świat nie zaczął oczekiwać więcej.

       A ja chciałam więcej. Więcej prawdziwego Ethan'a.

       A on nie mógł mi tego dać. Był na to zbyt zepsuty, a ja... Ja zbyt przerażona, aby powiedzieć mu, że coś się zmieniło.

       Chwilę później telefon, który miażdżyłam w dłoniach zawibrował. Moje serce zatłukło o żebra. Chora nadzieja, że to on, że nie spisał na straty wszystkiego, co udało nam się osiągnąć sprawiła, że zaczęłam dygotać. Odblokowałam ekran ledwo trafiając palcami w przyciski, a gdy okazało się, że to Blake, nadzieja umarła, a na jej miejscu pojawił się strach.

DissonanceUnde poveștirile trăiesc. Descoperă acum