36. Ostatnia kropka.

111 14 85
                                    

       Jest na świecie taki rodzaj smutku, którego nie można wyrazić łzami, w żaden sposób wytłumaczyć, czasami nawet mu sprostać, i siedząc w domu pogrzebowym tak się właśnie czułam.

       Moje oczy były suche, w środku też byłam sucha, jakbym zużyła już cały zapas łez, i tylko nieznośne łomotanie w sercu przypominało mi o tym, że wcale nie było mi dobrze.

       Sukienka, którą miałam na sobie drapała mnie w skórę, a trumna stojąca na środku przyozdobionego białymi liliami pomieszczenia wyglądała tak nierealnie, że spoglądałam w jej stronę co kilka sekund z dziwnym uczuciem wewnętrznego buntu i nieufności.

       W rzędzie przede mną siedział Blake. Ale dzisiaj nie przypominał siebie. Obciął się, jego włosy były krótsze, niż w dniu, w którym się poznaliśmy. Niemal przeźroczysta skóra odznaczała się na tle czarnej marynarki, a owinięte w bandaże dłonie trzymał nieruchomo na kolanach i tylko delikatne, prawie niezauważalne ruchy klatki piersiowej dawały mi pewność, że jeszcze oddychał, choć oddychanie w tym miejscu sprawiało trudność nawet mnie.

       Tuż obok niego siedziała Callie, która co kilka sekund przystawiała chusteczkę do zaczerwienionych oczu. Nigdy wcześniej nie widziałam jej w takim stanie i to również pogłębiło stan permanentnego szoku, który kompletnie mnie otumanił.

       Dryfowałam w jakiejś przeklętej próżni, nie do końca docierało do mnie, gdzie jestem. Zgniatałam w palcach rąbek sukienki, której cienka koronka wżynała mi się w skórę, a moje nogi dygotały niespokojnie. Bałam się zaczerpnąć tchu, aby nie zaburzyć tej przerażającej ciszy. Czasami zdało się słyszeć jakiś szelest, szuranie butów na wypolerowanych płytkach albo pokasływanie i ukradkowe pociągnięcia nosem.

       Wszystkie te dźwięki docierały do moich uszu stłumione, jakby wokół mnie zawisła niewidzialna kotara, przez którą nic nie miało szans się przedostać.

       Tuż obok mnie, po mojej lewej, w podobnej próżni siedział Preston, a z drugiej strony Dora. W eleganckiej, granatowej sukience i ciasnym koku wyglądała jak ktoś zupełnie inny. Gdy zajmowałam miejsce nasze oczy spotkały się dosłownie na chwilę i dostrzegłam w nich łzy, a potem już na mnie nie spojrzała.

       Chciałabym móc powiedzieć, że na pogrzebie Flory Turner pojawiło się całe miasteczko, ale byłoby to kłamstwo. W ławce tuż za mną, siedział mój brat, Amanda, Santiago i Trevor. Gwen zajęła miejsce na końcu przy drzwiach. Stella miała egzamin poprawkowy, więc obiecała, że dojedzie później, a gdzieś za drzwiami mignęła mi sylwetka ubranej w czarną, skromną sukienkę Candy Cooper.

       Drugą stronę pomieszczenia zajęła starszyzna. Rozpoznałam tylko Amelię Davis, a reszta twarzy była dla mnie całkowicie obca, choć mogłam domniemać, że niektórzy z nich byli rodzicami moich przyjaciół.

       Wśród nas nie było jeszcze Ethan'a i kogoś o wiele, wiele ważniejszego.

       James'a Turnera.

       Myśląc o tym mężczyźnie, w mojej głowie pojawiał się obraz człowieka widmo. Nie znałam go, a już zdążyłam go znienawidzić, choć z opowieści Callie wynikało, że był rozsądnym gościem i robił wszystko, aby jego synowi żyło się jak najlepiej. Wszyscy o nim mówili, często podniesionymi tonami, jednak kontakt z nim był na tyle trudny, że wzbudzał powszechną irytację. Zwłaszcza moją, bo jego syn, najlepszy człowiek na tej planecie, zasługiwał, aby byli przy nim najbliźsi.

       A on... On się nie pojawił.

       — Zaraz zaczynamy. — Znajomy głos, który wzbił się w przestrzeń oderwał mnie od myśli o ojcu Blake'a.

DissonanceTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon