29. Spieprzyłeś.

100 10 50
                                    

       — Czekam na Blake'a, McMillan! Możesz przestać tak irytująco prychać do słuchawki? — Mimowolnie zazgrzytałam zębami mrużąc powieki pod naporem jaskrawego światła.

       Bardzo starałam się nie denerwować, lecz podły nastrój od paru dni nie chciał mnie opuścić, choć pozornie wszystko wróciło do normy. Po pewnym czasie przestałam walczyć z zepsutym humorem mając nadzieję, że unormuje się sam, jednak moja podświadomość zaczynała akceptować fakt, że na zawsze pozostanę istotą niestabilną emocjonalnie i nie odpuszczała.

       Moje myśli zawsze wracały do NIEGO. A ja tego nie chciałam, nie akceptowałam i nie potrzebowałam.

       Uszczypliwości mojej przyjaciółki, którymi katowała mnie od jakiegoś czasu w ogóle nie łagodziły sytuacji. Rozumiałam, że z powodu sesji wszyscy żyliśmy na granicy szaleństwa, przypominając roboty, które starały się po prostu przeżyć, ale Stella... Jej złośliwość wykraczała poza skalę. Szczególnie, że co jakiś czas sama przypominała mi o istnieniu Collinsa, złośliwie pytając, co u niego.

       Nie wiem, co się z nią działo, ale przez jej zachowanie z coraz mniejszą chęcią odbierałam od niej telefony.

       — Jeśli się nie spóźni, będziemy na miejscu około drugiej. Wczoraj wieczorem napisałam do niego z przypomnieniem i odpisał mi, że nie ma sklerozy. — Westchnęłam.
— Lepiej, żeby tak było, Casteel. W innym przypadku po prostu was zabiję, pójdę siedzieć i nie będę musiała zdawać tych przeklętych egzaminów. Mam odciski na palcach od ołówka, Nicole!
— Przykro mi. — Odparłam, choć w ogóle nie było mi przykro. Zdolność odbierania jej złych fluidów zniknęła w chwili, kiedy kilka razy z rzędu nazwała mnie psychopatką. — Chciałam tylko zaznaczyć, że jeśli nas zabijesz, nie będziesz miała na kogo szczerzyć kłów. — Dodałam wkładając do lodówki moją kolację.

       Miałam wolny poranek, więc wykorzystując chwilę ugotowałam mało apetycznie wyglądającą zupę z pomidorów, której przepis znalazłam w internecie. Fakt, że zupa wyglądała jak bełt powodował wzmożoną tęsknotę za Dorą. Gdy była na miejscu mogłam liczyć na ciepły posiłek i pozbawioną pretensji, przyjemną pogawędkę w gratisie. A tak? Miałam rzyg w garnku i atak depresji.

       — Próbujesz być zabawna? — Zapytała ciemnowłosa.
— Nie mam poczucia humoru, McMillan. — Sapnęłam zatrzaskując drzwi lodówki. — Próbuję zrozumieć, dlaczego jesteś dla mnie wredna, skoro to Andrew poprosił cię o pomoc. — Odparłam przełykając gorycz.

       Część zamówionych rzeczy mieliśmy odebrać z mieszkania mojego brata. Drugą z hurtowni położonej niedaleko kampusu uczelni. Ze względu na egzamin Andy nie mógł przypilnować wszystkiego sam, bo jeszcze nie opanował sztuki bycia w dwóch miejscach na raz i tu zaczynała się rola McMillan.

       Mój brat, w przerwie od biegania między wydziałami podał jej klucze, a dziewczyna miała czekać na nas na miejscu. Niestety zapomniała o jakiejś ważnej wizycie u lekarza, co oczywiście w żadnym stopniu nie było moją winą.

       Gdybyśmy jednak się spóźnili, ona też by to zrobiła. A wtedy najpewniej musiałabym zmienić tożsamość i adres, aby uniknąć jej niezadowolenia.

       — Nie wiem! Od jakiegoś czasu jestem jak tykająca bomba. Wystarczy iskra i to się dzieje. Po prostu wybucham!
— Co ty nie powiesz... — Zakpiłam, zupełnie niepotrzebnie dolewając oliwy do ognia. — Co się dzieje, Stella?
— A co ma się dziać? — Zapytała zmieniając ton głosu na mało przyjemny pisk.
— Nie wiem? — Wzruszyłam ramionami i zatrzymałam się przy kuchennych drzwiach, aby mieć lepszy widok na wjazd. Niestety, poza moim autem nie dostrzegłam nic, co pomogłoby mi uniknąć złości McMillan. — Wytłumacz mi.

DissonanceWhere stories live. Discover now