2. Pierwsza katastrofa.

198 18 44
                                    

       To był jeden z najcięższych i brutalnych poranków w całym moim życiu.

       Budzik ustawiony na dziewiątą zaryczał w przestrzeni jak odpalona piła mechaniczna, stawiając mnie na baczność niemal od razu. I równie szybko uświadomiłam sobie, że ten cholerny wynalazek nie zostanie moim przyjacielem.

       Racząc się zimną wodą z kranu popijaną z kieliszka próbowałam zebrać do kupy wszystkie moje powykręcane i obolałe członki. Starałam się też na siebie nie wkurzać, ale z minuty na minutę moja irytacja stawała się coraz większa.

       Co z tego, że miałam stół, przy którym mogłam usiąść? Co z tego, że miałam na czym zagotować wodę, skoro nie miałam ani kawy, ani żadnego przeklętego kubka, do którego mogłabym ją wsypać?

       Mentalnie uderzyłam się w czoło przeklinając chaos, który nieświadomie wprowadzałam do swojego życia nawet się nie starając i sięgnęłam po listę zakupów, którą tworzyłam przez pół nocy wiercąc się w miejscu i próbując rozeznać się w dźwiękach, które wydawał mój nowy dom.

       Lista była przerażająco długa. A mój zapał, aby zabrać się do pracy znikomy.

       Jeszcze wcześniej przeprowadziłam długą rozmowę z moimi przyjaciółmi na internetowym czacie, gdzie prym wiódł niczego nieświadomy Blake i, no cóż, jego idealnie wyrzeźbione pośladki. Przypomniałam sobie wtedy, że dalej przecież byłam nastolatką i bawiłam się całkiem dobrze.

       Stella nadała mu ksywkę. Pan Kuferek. Miałam tylko nadzieje, że nigdy nie przyjdzie mi do głowy, aby użyć tego trafnego pseudonimu w rzeczywistości.

       Krzywiąc się ze zmęczenia dopisałam do listy kilka produktów spożywczych i butelkę wina. Ta, którą raczyłam się wczoraj i towarzyszyła mi podczas zaognionej dyskusji z przyjaciółmi zniknęła w zatrważającym tempie.

       Moja głowa nie była mi za to wdzięczna, ale co poradzić. Sama byłam sobie winna.

       Aby rozluźnić odrobinę napięty kark wzięłam szybki prysznic korzystając z łazienki na dole i ubrałam się w pierwsze lepsze znalezione w walizce ciuchy. Były to dresy ze ściągaczami w kostkach w kolorze brudnego błękitu, jednego z moich ulubionych odcieni i szeroka bluza z kapturem.

       Właśnie w takim stanie, z mokrymi włosami, z rumieńcami na domagających się słońca policzkach, otworzyłam drzwi kurierowi, który przywiózł mi zamówiony przez Andrew sprzęt AGD.

       Dostawca był młody, ale ewidentnie znudzony swoją pracą. Podsunął mi pod twarz kartkę z zamówieniem i dukając pod nosem przeciągłe 'podpis prrrrsze' niemal od razu zabrał się do działania.

       Godzinę później w wielkim salonie nie było gdzie postawić stopy. Dlatego czym prędzej opuściłam to miejsce mając nadzieję, że podczas mojej nieobecności robota wykona się sama. Tak naprawdę miał się zająć tym mój brat, specjalnie dla mnie rezygnując z jakiegoś kursu, którego nazwy nie potrafiłam poprawnie wypowiedzieć, umówiłam się z nim na popołudnie, więc bez większych wyrzutów sumienia postanowiłam zająć się czymś innym.

       Okrążyłam dom nabierając w płuca jak najwięcej marcowego powietrza. Pogoda w Kalifornii mnie nie zawiodła. Było ciepło, wilgotno i rześko. Zerknęłam w stronę domu sąsiadów, jednak w żadnym z odsłoniętych okien nie zobaczyłam Dory. Na podjeździe za to, tuż obok mojej Toyoty, stało nieznajome auto.

       Jakiś dobrze zachowany klasyk, który przyciągał uwagę, choć w kwestii samochodów byłam kompletnym laikiem. Andrew wiedziałby jaki to model i pewnie nie tylko to, ale był facetem i odkąd pamiętam fascynowała go motoryzacja. Ja potrafiłam docenić jedynie wizualne zalety, jak idealnie błyszczący, ciemny lakier, czy piękne chromowane felgi. I tyle.

DissonanceWhere stories live. Discover now