53. Scorsone.

98 12 114
                                    

       Zachowałam kamienny wyraz twarzy, który nie zdradzał absolutnie niczego, choć do mojej głowy wlewały się obrazy ze wspólnie spędzonej nocy.

       Nie wiem, dlaczego pomyślałam o tym akurat w momencie, kiedy wysiadał z auta, ale nic nie mogłam poradzić na pewne, bezwarunkowe odruchy.

       Zaparło mi dech w piersiach, gdy ujrzałam w jak nonszalancki i obojętny sposób przeczesał palcami włosy i wykonał obrót, aby stanąć ze mną twarzą w twarz. Jak gdyby nigdy nic. Jakby ten tydzień, który spędziliśmy w odosobnieniu na jego wyraźne życzenie nie istniał, lub stał się wytworem mojej wybujałej wyobraźni.

       Kierowałam wzrok coraz wyżej lustrując przyodziane w czerń ciało i zatrzymałam się na jego oczach. Ethan chwycił się drzwi czekając, aż przedostanę się na drugą stronę ulicy.

       Minęły trzy bolesne uderzenia serca. Sześć sekund. Przejechało jedno auto. Grupka pijanych studentów zaburzyła moje pole widzenia i dopiero wtedy zmusiłam ciało do ruchu, choć czułam się tak, jakby asfalt przyklejał mi się do podeszw, a każdy krok był okroszony maksymalnym wysiłkiem.

       Uważny wzrok Ethan'a osiadł na mnie jak ciężkie, smogowe powietrze, gdy sztywno wkroczyłam na parking.

       — Jak ty wyglądasz? — Zapytał zbyt ostro jak na sytuację, w której oboje się znaleźliśmy i nachalnie zlustrował mnie od stóp do głów.

       Miałam na sobie białe trampki i zwykłą sportową sukienkę, jednak najwidoczniej nie wpasowałam się w jego kanony piękna. Głośno prychnęłam pod nosem dając ponieść się tej niewielkiej iskierce frustracji.

       — Gdybym miała więcej czasu owinęłabym się workiem na kartofle, ale tak się składa, że zamknęli warzywniak. Kominiarki w obuwniczym niestety już się sprzedały, więc musi ci wystarczyć to, co mam na sobie.

       Szczęka Ethan'a zadrżała, gdy mocniej zacisnął zęby.

       — No co?! — Warknęłam, gdy nie odpowiedział. — Staram się dopasować do twojego cudownego nastroju. Nie wyszło mi? Mam postarać się bardziej?

       Okrążyłam auto wcale nie oczekując odpowiedzi i zajrzałam do środka. Coś chwyciło mnie za serce, gdy zauważyłam, że miejsce na tylnej kanapie było puste. Napięcie w moim wnętrzu sięgnęło czubków palców u nóg.

       — Gdzie Blake?

       Dłoń Collins'a zderzyła się z maską. Nie miałam pojęcia, czy miał zamiar zrobić to tak mocno, ale poczułam niepokój, który nie miał nic wspólnego z całą złością, która kotłowała się wewnątrz mnie.

       — Nie narażę jego rąk na kolejną bójkę. — Oświadczył z niejasnym grymasem na twarzy, który zmroził krew w moich żyłach. Był to ogromny kontrast dla wciąż pulsującego gorącem ciała i otaczającego nas upalnego powietrza. — Dzisiaj zostaje w domu.

       — W takim razie jedziemy sami? — Błądziłem oczami wokół, byleby na niego nie patrzeć. Zbyt mocno przerażało mnie to, co krążyło w jego oczach.

       — Jedziemy sami. — Ogłosił. — Wsiadaj. Nie mamy czasu.

       Moje usta rozchyliły się, aby przytaknąć, ale Ethan wsunął się do środka i zatrzasnął za sobą drzwi. Zacisnęłam palce na klamce. Przeżyłam w swoim życiu o wiele gorsze rzeczy, ale nic nie było tak straszne, jak jego oziębłość, kiedy pozwolił poznać mi siebie z innej strony.

       Nie chciałam być w pobliżu tamtego chłopaka, który sprawiał, że strużki nienawiści nabierały namacalnej formy, a ja na każdym kroku zastanawiam się, czy istniał szczyt desperacji, i czy już do niego dotarłam, skoro wciąż trwałam u jego boku i zgadzałam się na kontakt z jego gorszą stroną, choć wcale na to nie zasłużyłam.

DissonanceWhere stories live. Discover now