Prolog.

373 22 27
                                    

       — Jesteś pewna?

       Patrzyłam, jak mój brat, największy chojrak na świecie, wykrzywia twarz pod nienaturalnym kątem w wyrazie czystego przerażenia i buja się, przestępując z jednej nogi na drugą. Zapach wilgoci pochodzącej z jeziora, które znajdowało się kilkanaście kroków za naszymi plecami sprawił, że wciągane powietrze rozszerzało moje płuca, potęgując ekscytacje.

       Zagryzłam wargi mierząc uważnie budynek przed nami i prawie podskoczyłam w miejscu podczas rzewnego potakiwania.

       Niczego w całym swoim dwudziestoletnim życiu nie byłam tak pewna, jak tego.

       Gdy tydzień temu trafiłam na to ogłoszenie w internecie, przepadłam bez reszty. I choć zdawałam sobie sprawę jak niedorzecznie to brzmiało, nie mogłam powstrzymać swojego upartego mózgu przed działaniem.

       Właśnie dlatego dzień później przyjechałam tutaj, do malowniczego miasteczka Green, w towarzystwie mojej najlepszej przyjaciółki Amandy, która jako jedyna z naszej niewielkiej paczki przyjaciół nie miała problemu ze wstaniem przed ósmą i przez kolejne godziny błądziłyśmy wśród urokliwych krajobrazów okolicznych miasteczek, by na samym końcu dotrzeć właśnie tutaj.

       I przepadłyśmy. Obie. Zupełnie jakby to miejsce odbierało zdolność logicznego myślenia i już na wstępnie skazywało człowieka na totalną zagładę. Jakbyśmy obie w jednej chwili zakrztusiły się chorą miłością od pierwszego wejrzenia.

       Andrew był jednak innego zdania, on się nie zakrztusił, ale to akurat mnie nie dziwiło. Bardzo się od siebie różniliśmy. On był praktyczny, poukładany zupełnie jak jego kasztanowa grzywka i nie znosił nieoczekiwanych zmian.

       A ja, no cóż, nie ukrywając, zaskoczyłam trochę i siebie i jego, bo tym razem nie zapytałam go o radę, a robiłam to niemal od zawsze.

       — Nie uważasz, że to cudowne? — Przerwałam ciszę wypełnioną naszymi ciężkimi oddechami nieśmiałym szeptem i uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.

       — Co dokładnie masz na myśli, Nicole?
— Że brudne pieniądze babki Vive pozwoliły mi na zakup tego raju.

       Ciche chrząknięcie po mojej lewej stronie sprawiło, że musiałam się odwrócić.

       Andrew przeczesał palcami swoje splątane przez wiatr włosy i delikatnie wsunął dłoń do kieszeni jeansów. Na jego twarz padał cień, ponieważ słońce znajdowało się dokładnie za nami, a na bladych policzkach pojawiły się niezdrowe, malinowe rumieńce. Chaos w jego oczach był odrobinę zabawny, ale z szacunku przełknęłam śmiech, całą sobą starając się wyglądać poważnie.

       — Nicole, bez urazy, ale... To szaleństwo. — Wysapał a potem potarł twarz tak mocno, że skóra pod jego oczami rozciągnęła się, ukazując zaczerwienienia na jego gałkach ocznych. — Nie mówimy tu o samochodzie, albo wycieczce na Malediwy. Ani nawet o jachcie, ani... Ty... Kupiłaś dom...

       Słysząc to zdanie, które w ustach mojego brata zabrzmiało jak zaklęcie, już nie mogłam powstrzymać perfidnego, nieokiełznanego uśmiechu, który wykwitł na mojej twarzy.

       Do tej pory to było odległe marzenie, coś o czym skrycie myślałam nikomu się nie przyznając, aby nikt nie miał powodów do nazywania mnie wariatką. Jednak teraz wszyscy ci, którzy jeszcze jakiś czas temu mieli coś do powiedzenia, mogli pocałować mnie w pięty.

DissonanceWhere stories live. Discover now