33. Chmara świetlików.

113 14 40
                                    

       — Dlaczego kuśtykasz? — Blake ścisnął mnie w talii i przysunął do swojego boku.

       Pozwoliłam mu na to, dzisiaj pozwoliłabym mu chyba na wszystko, choć nie miałam ochoty na nic. Szczególnie, aby coś czuć. Starałam się unosić nogi, jakoś go odciążyć, jednak potrafiłam tylko bezwładnie szurać nimi po asfalcie, a resztę pracy wykonywał on. Mój przyjaciel. Taki zatroskany. Cudowny!

       Nie martw się o mnie, Blake!

       — Ktoś mnie popchnął... — Odparłam opuszczając głowę. Dźwięki naszych kroków niosły za sobą nieprzyjemne echo. A ja liczyłam białe pasy. Pierwszy, drugi, dziesiąty..  Ile jeszcze? Ile jeszcze minie czasu, nim moje serce w końcu umrze?

       — Auto jest za zakrętem. Wytrzymasz? — Zapytał pocierając moje ramię. Skóra pod cienkim materiałem bluzy zapłonęła żywym ogniem, ale nie miałam odwagi powiedzieć, aby przestał to robić. A jeśli mnie zostawi? Jeśli gdzieś sobie pójdzie? — Nie płacz, Nicole. — Dodał, reagując na moje niezbyt eleganckie pociągnięcia nosem.

       — Nie znienawidź mnie, proszę! — Wyłkałam chwytając go za rękaw skórzanej kurtki. Zmęczone mięśnie zaprotestowały.
— Naprawdę tak źle o mnie myślisz?
— Ludzie lubią mnie zaskakiwać. Ciągle to robią, Blake. — Rzekłam chrypiąc.

       — Nie zrobię tego, dziewczyno! — Stwierdził i chociaż na niego nie patrzyłam, czułam, że się uśmiechnął. Ten uśmiech, choć widziałam go tylko w wyobraźni, nieznacznie rozproszył nagromadzony wokół mrok.

       A potem było więcej łez i więcej kojących słów, na które nie zasłużyłam.

       Czułam się taka mała. Taka brudna. Taka... Zdewastowana. Nic nie mogło naprawić tych zniszczeń.

       Gdy Blake w końcu doprowadził nas do auta i pomógł zająć miejsce pasażera, z jękiem wtuliłam się w fotel zwijając ciało w embrion i podkulając nogi pod brodę. Obserwowałam zza przymrużonych powiek jak chłopak szybkim krokiem okrążył pojazd i spojrzał gdzieś w przestrzeń.

       Może Ethan dalej tam stał? Może wciąż patrzył w moją stronę? A jeśli tak, to po co właściwie to robił, skoro pozwolił mi odejść? Po co zaprzątał sobie mną głowę?

       — Powinnaś się zdrzemnąć, Nicole. — Cichy i trochę niepewny głos Blake'a sprowadził mnie na ziemię.

       Prześlizgnęłam się policzkiem po siedzeniu, aby na niego spojrzeć. Chłopak zajął miejsce obok mnie i szybkim ruchem poprawił rozkopane włosy, które wpadały mu do oczu. Te oczy widziały dzisiaj mój upadek. Moment, kiedy cała moja istota straciła sens, aby dalej się starać.

       To bolało.

       Tak mocno, jakby ktoś trzymał moje serce w garści, by wycisnąć z niego całą krew.

       — Nicole?
— Żyję. — Odpowiedziałam wbijając głowę w fotel. Zamknęłam oczy, aby powstrzymać łzy, ale one i tak popłynęły spod zaciśniętych powiek. Niestety, za każdym razem, gdy Blake się odzywał, było tylko gorzej.
— Tylko się nie denerwuj... — Westchnął zmartwiony. Przekręciłam się lekko w bok. Ciepłe światło znad samochodowego lusterka powoli gasło, aż w końcu prawie nic nie było widać. — Ale... Muszę to wiedzieć...

       Oczywiście. Oczywiście, że musiał. Wszyscy musieli. Prokurator. Sędzia. Policjanci. Pracownicy socjalni. Biegli sądowi, którzy oceniali moją poczytalność. Psychiatra. Andrew. Babcia Rose. Doktor Kane. Wszyscy chcieli znać szczegóły. Chcieli, abym odpowiadała na pytania. Wszyscy chcieli wiedzieć, co się stało.

DissonanceWhere stories live. Discover now