20. Candy Cooper i rodzina Saviano.

108 12 76
                                    

       Była niedziela, pierwszy dzień maja, kiedy Stelli i Amandzie w końcu udało się wyciągnąć mnie z domu. Przez ostatni tydzień unikałam ich jak ognia ze względu na pokiereszowaną twarz, a gdy siniak zbladł na tyle, że dało się go ukryć pod makijażem, chowałam się w domu za wielkimi, dwuskrzydłowymi drzwiami szafy, którą obdzierałam z warstw starego lakieru. Moja praca nie skończyła się, w przeciwieństwie do listy używanych wymówek, a gdy dziewczyny stanęły na moim progu szczerząc się jak głupie do sera — nie potrafiłam im odmówić.

       Park, w którym siedzieliśmy i popijaliśmy ukradkiem piwo był usytuowany niedaleko uczelni. Studenci lubili tu przesiadywać szczególnie w dni, kiedy temperatura przekraczała skalę znośności, bo w samym centrum tego miejsca utworzono sztuczny staw. To była przyjemna odskocznia od chaosu, który wkradł się w ostatnim czasie do mojego życia i uznałam, że kilka godzin luzu nie było czymś, czego powinnam sobie odmawiać.

       — Nie jesteś stara, Amy! — Zaśmiałam się w pewnym momencie i wystawiłam twarz do słońca.
— Nicole, jestem w takim wieku, że zamiast budzika, budzi mnie niepokój. — Oświadczyła poważnie podwijając cienką bluzkę w tradycyjne wzory i zamachała nią w powietrzu.
— A ja jestem głodny. — Wtrącił Santiago, który dołączył do nas godzinę temu. — Mam dzisiaj taki apatyt, że z chęcią zżarłbym nawet światło z lodówki.
— Widziałam w alejce budę z hot dogami. Idź, kup i przestań ciągle nawijać o żarciu! — Parsknęła Stella przekręcając się na bok.

       Czarnowłosa zajmowała jeden brzeg wielkiego koca, który Amy wykradła z akademika, a Santiago drugi. Razem z Amandą kuliłyśmy się po środku będąc w samym centrum wiecznych sprzeczek między nimi.

       — Nie mam pieniędzy. Matka dalej nie zrobiła mi przelewu. — Odparł dramatycznie łapiąc się za brzuch. — Zapomniałaś, gdzie ostatnio jadam?! — Dodał krzywiąc się z obrzydzeniem.
— Na stołówce? — Zachichotałam.
— Miałaś nie używać tego słowa, wredoto! — Wrzasnął.
— Nie moja wina, że zachowujesz się jak arabski szejk, Rivera! — Dołożyła Stella wygrzebując z kieszeni telefon.

       Nie uszło naszej uwadze, że wiecznie z kimś pisała, a jej głowa przez większość spotkania znajdowała się gdzieś indziej. Gdy zwróciłam jej uwagę, dziewczyna zaczęła na mnie warczeć, dlatego teraz siedziałam cicho.

       — Postawiłam ci dzisiaj kolejne piwo! — Mruknęła Amanda dalej machając koszulką. — Bądź wdzięczny.
— Nie umiem tak na zawołanie! — Wyjęczał.
— Masz! — Wyciągnęłam z torebki pięć dolarów i wcisnęłam mu w kieszeń. — Dopiszę to do rachunku.
— Ja bym mu nie dała! — Zaśmiała się Amanda.
— Ty akurat nikomu nie dajesz! — Napuszył się blondyn i wstał poprawiając po drodze beżowe szorty. Po chwili ruszył trawnikiem i ostentacyjnie machnął tyłkiem.
— Tobie akurat nic do tego, niewyżyta świnio! — Krzyknęła za nim szatynka.

       — Właśnie... — Przypomniałam sobie nagle. — Potwierdziłam Callie nasz wspólny wyjazd.
— Rozumiem, że beze mnie. — Amanda wyprostowała się i sięgnęła do torebki po wodę.
— Niekoniecznie, Harris. — Wyszczerzyłam się w jej stronę. — Przemycę cię w walizce.
— Nie masz takich dużych walizek. — Ściągnęła usta wyostrzając spojrzenie. — Teraz mam sto milionów powodów do zazdrości! — Pisnęła niemal płacząc.

       — Może powinniśmy jeszcze przemyśleć ten wyjazd? — Surowy ton Stelli zwrócił moją uwagę, więc wychyliłam się zza ramienia Amandy, aby mieć na czarnowłosą lepszy widok.
— To znaczy?
— No wiesz... Tak do końca nie znamy tych ludzi. Jedna, wspólna impreza to za mało, aby im tak do końca zaufać.
— Zaufać? — Amy również odwróciła się w jej stronę. — Dlaczego brzmisz, jakbyś mówiła o przystąpieniu do sekty?
— Po prostu mam wątpliwości. — Mruknęła.

DissonanceWhere stories live. Discover now