26. Upijmy się i pogadajmy.

156 12 56
                                    

       Pierwszy raz, odkąd sprowadziłam się do Green, włączyłam telewizor. Natłok myśli w mojej głowie był nie do zniesienia, stos książek i skotłowanych notatek leżących na stoliku w salonie prosił się o uwagę, a ja znęcałam się nad sobą patrząc na nie z obrzydzeniem i w żaden sposób nie potrafiłam zmusić się do wysiłku.

       Pogoda za oknem nie pomagała. Dzień przywitał mnie smutną, głęboką szarością kłębiących się na niebie chmur, i taki pozostał, aż wreszcie się rozpadało. Szum deszczu obijającego się o dach wpływał do pomieszczenia przez otwarte okno w kuchni i potęgował senność wraz z poczuciem odrętwienia, które z każdym dniem coraz bardziej paraliżowało mi mięśnie.

       Nie miałam pojęcia, co się ze mną działo.

       W ciągu tych kilku dni, które minęły od spotkania w Domu Dziecka wiele rozmyślałam nad tym, ile byliśmy w stanie zrobić wraz z Andrew dla tych wszystkich, pozostawionych na łasce systemu dzieci. Udało mi się kupić naprawdę dobrą maszynę do szycia dla Lily, która pięknie zapakowana czekała, by trafić w jej ręce i złożyłam zamówienie na materiały, które mogłyby jej pomóc w rozwinięciu pasji.

       Ponadto, po otrzymaniu listy od Evangeline, zakupiłam wszystkie produkty dla Leone i dołożyłam od siebie profesjonalny zestaw cukierniczy z nadzieją, że pracownicy okażą łaskę i wpuszczą ją do kuchni by mogła wszystko wypróbować.

       Mimo całego zaangażowania czułam, że to wciąż za mało. Niedosyt był wręcz nie do zniesienia. Sytuacja dziewcząt napawała mnie niewyobrażalnym smutkiem i mocno otworzyła oczy na dramaty innych ludzi, co niepokojąco zaburzyło pracę mojego serca, które po ostatnim, pełnym napięć czasie, miało już dość. Miałam nadzieję, że cichy szum telewizora pozwoli mi oderwać się od ponurych myśli, które aż buzowały w moim mózgu, jednak od razu tego pożałowałam.

       Okazało się bowiem, że nawet dziennikarz jednej ze stacji informacyjnej, nie miał dla mnie dobrych wiadomości.

       Do Kalifornii właśnie dotarł huragan.

       Ta wiadomość zmroziła mi krew w żyłach, i aż usiadłam na kanapie uważnie wsłuchując się w treść alertu bezpieczeństwa. Po zakończonym komunikacie siedziałam w bezruchu przez dłuższą chwilę gapiąc się w okno, za którym szalejący od wczoraj wiatr nieprzyjemnie wyginał korony drzew na horyzoncie.

       Potem wyjęłam telefon i zadzwoniłam do Andrew, który zapewnił mnie, że jest bezpieczny i ma zamiar pracować w weekend w domu. Polecił mi unikać wyjść na zewnątrz, a w razie awarii prądu przypomniał mi o umieszczonym w piwnicy agregacie i zapasie paliwa. Cudowny człowiek, prawda?

       Potem napisała do mnie Dora. Pytała, czy wszystko u nas w porządku, bo jej brat przestał odpowiadać na wiadomości. Z zagryzionymi wargami odpisałam, aby przestała się martwić i zajęła ćwiczeniami, i że mam na wszystko oko, chociaż nie miałam, jednak zamierzałam to zmienić jak najszybciej.

       W następnej kolejności, używając grupowego czatu, jako najprostszej metody skomunikowania się z resztą, poprosiłam, aby wszyscy na siebie uważali. Santiago odpisał, że jestem słodziutka, ale po wczorajszym wypadzie do baru nie planował ruszać się z akademika do wiosny w przyszłym roku. Callie była w trakcie zabezpieczenia sklepu przed wichurą, i miała zamiar udać się do Prestona, jak tylko skończy. Blake wysłał uniesiony kciuk, co było mało satysfakcjonujące, a Trevor zapytał, czy znajdzie gdzieś otwarty sklep, bo przez Turnera nie miał żadnych zapasów w lodówce.

       Jedyną osobą, która nie odczytała wiadomości, był Ethan.

       Starałam się o nim nie myśleć. Był przecież dorosły, miał głowę na karku i własny rozum. Nie potrzebował mojej troski, przypominał mi o tym swoim zachowaniem na każdym kroku. Z westchnieniem odłożyłam telefon na kanapę i spróbowałam okiełznać chaos, który zapanował dookoła po żenującej próbie nauki, jednak wciąż łapałam się na tym, że co chwilę wyglądałam przez okno.

DissonanceWhere stories live. Discover now