Rozdział 27

20 2 0
                                    

Dochodził wieczór jak Hektor wylądował przed moim domem.

— Dostanę mięso? — zapytał Hektor

— Jasne kolego. — Jace rozejrzał się i jego wzrok zatrzymał się na masarnii po drugiej stronie ulicy. — Masz, idź po ubrania. Zaraz przyjdę. — Odrzekł podając mi miecz i przebiegł na drugą stronę ulicy.

Przerzuciłam pochwe przez plecy i udałam się w stronę drzwi.

— Tori. — Odwróciłam się do Hektora. — Będę pilnował wejścia. Ale jakby byli w domu to krzyknij a sprowadzę Jace'a.

— Dobrze, dziękuję.

Odwróciłam się ponownie plecami do lwa i weszłam do domu stąpając ostrożnie. W końcu nie wiem co zastanę w środku.

— Gdzie jest miecz? — Przede mną nagle jak z podziemi wyrosło ośmiu zakonników.

Już miałam krzyknąć ale... Przecież Jace pokazywał mi jak walczyć. Co prawda nie z taką ilością przeciwników ale jednak. Jeżeli nie będę dawać sobie rady, wtedy krzyknę. A może on sam zjawi się do tego czasu.

— Nie powiem wam. Skąd wiedzieliście, że tu będę?

— Nie wiedzieliśmy. Szef kazał tu na ciebie czekać. Oddaj miecz żywiołów. — Powiedział jeden z zakonników.

— Gdzie jest moja matka?

— Odzyskasz ją gdy oddasz miecz. W przeciwnym razie zabijemy ją.

— Jak to zrobicie nigdy nie dowiecie się gdzie jest miecz.

— Zawsze możemy zabić ciebie. — Wszyscy wyciągnęli miecze.

Zrobiłam to samo ale postanowiłam grać na czas.

— Mój znajomy mówił, że zakon to tchurze. Myślałam, że tylko się przechwala ale wychodzi na to, że jednak nie. Ośmiu na jedną? Boicie się, że nie poradzicie sobie ze mną? W sumie słusznie. Szkolił mnie najlepszy wojownik a w zasadzie łowca więc pewnie nie macie ze mną szans. Myślę, że go znacie. Jace Allen. — Chociaż nie wiem czy prowakowanie ich to dobry pomysł.

— Znam Jace'a. Wcale nie jest najlepszy. Ja jestem o wiele od niego lepszy. — Odezwał się jeden z zakonników.

— Ale chowasz się za kolegami. Jak tchurz. Może stoczysz ze mną walkę. Zobaczymy czy jesteś tak samo dobry jak Jace.

— Dobra. Przyjmuje twoje wyzwanie. Na śmierć i życie. Tylko Ty i ja.

Zakonnik zaatakował. Uniosłam miecz i nasze klingi się zderzyły. Był wolniejszy od Jace'a. Bez problemu parowałam jego ciosy. Cięłam na wysokości głowy, nóg i zamachnęłam się na wysokości piersi. Miecz przeciął materiał ubrań i skórę. Z rany pociekła krew. Jace nie pozwoliłby się tak szybko zranić. Wiem, że gdy z nim trenowałam to go zraniłam ale podejrzewam, że Allen mi na to pozwolił. Zakonnik zachwiał się i po chwili ruszył na mnie ale ja obruciłam się i przeciełam tył ramienia przeciwnika. Odwrócił się i zamachnął na wysokości kostek. Skoczyłam w górę przyciągając kolana do klatki piersiowej. Wylądowałam na ziemi tuż po tym jak Zakonnik uniósł miecz. Zamachnęłam się z lewej strony, przekręciłam miecz i przecięłam szyję. Przeciwnik szybko się wykrwawił. Reszta ruszyła na mnie ale poczułam silny powiew powietrza za plecami. Napastnicy zachwiali się. Przede mną stał Jace.

— Daj. Zajmę się resztą.

Podałam mu miecz. Jace, jak to on ma w zwyczaju, poruszał się szybko. Widziałam błysk klingi, tym razem bardziej wyraźny. Widziałam jak Jace przecina plecy jednego z zakonników, drugiemu odciął rękę na wysokości łokcia oraz przeciął pierś. Trzeciemu przeciął udo. Czwartemu i piątemu przeciął pierś a szustemu szyję. Żaden z przeciwników nie zdołał go zranić bo Allen parował ich ciosy. Ostatniego przyparł do ściany, wytrącając miecz z ręki a swój przycisnął mu do gardła.

— Kto jest waszym szpiegiem na obozie? — Zapytała Allen

— Myślisz, że Ci powiem?

— Dobrze radzę. Lepiej powiedz jeżeli ci życie miłe.

— Wolę żebyś mnie zabił. Nic ci nie powiem.

— Jak chcesz. Sam się dowiem. Zresztą i tak by cię zabił. — Uśmiechnął się i przeciął mu gardło.

— Długo ci zajęło kupowanie mięsa.

— Mniej niż myślisz. Słyszałem jak rzuciłaś mu wyzwanie mówiąc "najlepszy wojownik". Ale skoro walczyliście na śmierć i życie stwierdziłem, że narazie nie będę się mieszał. Interweniowałbym gdybyś nie dawała sobie rady.

— Widziałeś walkę?

— Owszem. Całą. I muszę przyznać, że bardzo dobrze Ci poszło. Na następny trening przyprowadzę przyjaciela, ale jeszcze nie wiem kiedy dokładnie. Trzeba cię nauczyć jak walczyć z wieloma przeciwnikami. — Jace wytarł miecz i podał mi go a ja schowałam go do pochwy, którą później podałam Jace'owi. — W którym momencie mówiłem, że zakonnicy to tchurze?

— Grałam na czas.

— Prowokując ich? Nie było poprostu krzyknąć?

— Nie.

— Oszaleje z tobą. — Przekręcił oczami. — Ciekawe skąd wiedzieli, że tu będziesz. O tym, że ruszamy wiedzieli tylko generał, Gabi i moja mama.

— Powiedzieli, że szef kazał im na mnie czekać.

— Szczerze to w to wątpię.

— Myślisz, że ktoś im powiedział?

— Tak. Weź co ci potrzebne i wracamy. Nie mówmy o tym na obozie. Lepiej żeby zakon nie wiedział, że wiemy o szpiegu.

— Powinnam wziąść coś więcej niż spodnie, koszulki i tak dalej?

— Masz strój kąpielowy?

— Mam.

— To spakuj go. Będziesz mieć trening na basenie.

Udałam się do swojego pokoju i do dużej torby spakowałam ubrania. Spodnie, koszulki, bielizne, bluzy, dwie pary adidasów, kurtkę oraz strój kąpielowy. Trochę ciężka była ta torba. Odwróciłam się aby zobaczyć gdzie jest Jace. Stał oparty o drzwi.

— Bywasz czasem gentelmenem? — Zapytałam

— Czasami mi się zdarza. Czemu pytasz?

— W końcu twoje mięśnie się do czegoś przydadzą. Weź to.

— Czy ja wyglądam Ci na tragarza?

— Tak. — Uśmiechnęłam się i wyszłam ze swojego pokoju.

Jace ruszył za mną niosąc moją torbę. Wsiedliśmy na grzbiet Hektora i ruszyliśmy spowrotem do obozu. Dobrze, że nie spaliśmy w tym domu. Pełnego trupów.

Wojowniczka Where stories live. Discover now