Rozdział 26

19 2 0
                                    

Weszłam z Jace'em do stajni. Było tam dużo magicznych zwierząt. Większości nie byłabym w stanie sobie nawet wyobrazić gdyby mi je ktoś opisał.

Widziałam rysia ze skrzydłami orła, lwa z płonącą grzywą, pegazy. Duże wilki ze skrzydłami jak u smoków, węże z głowami lisów, wilki z porożą jelenia, gryfa, jednorożca, pegazy z rogami jednorożców, lisy i wilki z pięcioma ogonami, konie z tęczowymi grzywami. Jednak nie było żadnych smoków.

Jace zatrzymał się na środku stajni i zagwizdał. Z końca budynku wyszedł Hektor.

— Jace, Tori. Macie dla mnie mięsko? Wiecie, że lubię mięsko.

— Wziąłeś dla niego pokarm? — Zapytałam

— Nie. Kupimy potem. Teraz mamy sprawę do załatwienia.

— Jaką szefie?

— Lecimy z Tori do jej domu. Wiesz, tam gdzie polecieliśmy w pierwszej kolejności, szukając jej.

— Szefu idzie na randkę?

— Co wy macie z tą miłością? Jak nie Gabi to ty. Zwariować można. Nie idę na żadną randkę.

— Widzisz, za rzadko cię widują w towarzystwie płuci pięknej.

— Chyba za często.

— I ty się dziwisz, że myślą, że idziesz na randkę?

— Tu nie o randkę chodzi. Domyśl się reszty.

— Jesteś play boyem?

— Co to Play boy? — Zapytał Hektor

— W jednym słowie? Jace.

— Mów mu jeszcze on ma dreszcze. — Odezwał się brunet wskakując na grzbiet Hektora. — Czekasz na zaproszenie? — Odrzekł patrząc na mnie.

— Nie rozumiem, co to jest play boy? — Powiedział Hektor

— Tłumacz mu teraz, skarbie.

— Chłopak, który uważa, że może mieć każdą i żadna mu się nie oprze. — Odezwałam się ignorując to, że Jace powiedział skarbie.

— Ale Jace'owi żadna się nie opiera.

— Hektor, mordko. Tori to robi.

— Bo nie umiesz przeprowadzić Godów. Ja ci powiem jak to się robi, szefie. Samica wydziela intensywny zapach, który czujesz nosem. Musisz mieć bujną grzywę, jak ja. Wtedy oddalacie się na kilka dni i rozmnażacie się robiąc to kilkanaście razy dziennie. W przerwach się liżecie i ocieracie o sobie. Samice musisz przytrzymywać kłami za kark kucając nad nią. Tak to się robi.

Zaśmiałam się. W sumie Jace również.

— Ludzie tak nie robią. — Odparł Allen. — To lwie zwyczaje.

— Nie znacie się. Tak jest najlepiej.

— A ty tak robisz?

— A mogę, szefie?

— Ty mi powiedz.

— Mogę? Czemu o tym nie wiedziałem?

— Może skończymy tę rozmowę? Boję się w jaką stronę pójdzie ten wasz dialog. — Odezwałam się

— Może to i dobry pomysł.

— No więc porozmawiajmy o czymś innym. W sumie o coś chciałam cię zapytać już wcześniej ale wyleciało mi to z głowy. Kto to jest Marco?

— Wredny typ. — Powiedział Hektor.

— Marco jest nauczycielem magii. Ma osiemnaście lat. Również włada czteroma żywiołami. On będzie cię szkolił.

— Dlaczego on a nie ty?

— Masz do mnie słabość, skarbie? Za mało czasu ze mną spędzasz?

— Nie chodzi o to, że chce spędzać z tobą dwadzieścia cztery godziny na dobę. Bo nie chce. Tylko zastanawiam się dlaczego nie ty. Skoro wszystko mam z tobą.

— Mam napięty grafik. Na obozie każdy kto skończył chociażby podstawowe szkolenie szkoli innych. Oprócz ciebie i Gabi szkole jeszcze parę innych dzieciaków. Nie mam kiedy uczyć cię magii.

— Czemu Hektor uważa, że jest wredny?

— Bo jest. Ale tylko w rozmowie ze mną.

— Nie lubi cię. No kto by pomyślał. Chyba, że zrobiłeś mu coś.

— Uważa, że gdyby nie ja zdobył by kobietę, którą kochał. Ale ona się nim nie interesowała. Nakrył nas na, no wiesz.

— Tego nie musiałeś mówić. Wystarczyła informacja o kobiecie. Więcej wiedzieć nie musiałam.

Jace zaśmiał się.

— Leć Hektor. Miejmy to już z głowy.

Hektor wyszedł ze stajni a potem wbił się w powietrze lecąc do mojego domu.

— A tak przy okazji to byłeś w moim domu, w środku?

— Tak. Ładne mieszkanie chociaż splondrowane.

— Myślisz, że szukali tam Miecza?

— Na pewno.

— Zawsze się zastanawiam skąd pomysł, że mama go ma.

— Nie wiem, skarbie. Może zakon dowiedział się, że Twoja mama jest poza obozem przez co łatwiej było ją dopaść. Do obozu zakon nie wejdzie. Przynajmniej jawnie. Normalnego, że tak ujmę, zakonnika łatwo przejrzeć, bo nie ma Znamienia. Z wojownikami, którzy służą zakonowi już trudniej przejrzeć.

— Walczyłeś z nimi jeszcze kiedyś oprócz tego jak ratowałeś Fenixa albo mnie?

— Tak. Parę razy.

— Zranili cię kiedyś?

— W walce nie ale zabili mi wujka i przyjaciela.

— Czyli ich nie cierpisz?

— Delikatne powiedziane. Nienawidzę ich.

— Myślisz, że wiedzą, że wyruszyliśmy? Wiesz skoro mają szpiega.

— Obronimy się. Ale mam nadzieję, że nie wiedzą. Nie chcę mi się spriskiwać twojego domu ich krwią.

— Ale ja nie wzięłam Miecza. Został w pokoju. — W momencie gdy to powiedziałam zauważyłam, że nad prawym obojczykiem sterczy rękojeść Miecza.

— Ja cię obronie. Nie martw się.

— A co oni w ogóle chcieli od smoka?

— Nie wiem. Nie pytałem. Nawet nie myślałem aby zapytać.

— Ile wtedy miałeś?

— Trzynaście.

— Smok był na obozie?

— Nie słuchasz mnie. Przecież mówiłem, że zakon jawnie nie wejdzie na obóz. Fenixa uratowałem poza granicami obozu.

— Ten cały Calum też ma zwierzę?

— Tak. Smoka. Podobno zmusił go, żeby położył głowę na jego ramieniu. Ale nie jestem tego pewien.

— Można zmusić magicznego zwierzaka do posłuszeństwa?

— Można ale jest to nie wybaczalne. Nie powinno nas się do niczego zmuszać. — Odezwał się Hektor. — Na szczęście mam Jace'a. A on mnie do niczego nie zmusza.

— Jest więcej obozów?

— Nie. Obóz jest tylko jeden. Ale są do niego różne wejścia. Akiro ci chyba o tym nie mówiła. Są tajemne przejścia, po jednym w każdym kraju, oraz droga powietrzna.

— Akiro mi dużo rzeczy nie mówiła.

—Jeżeli będziesz chciała coś wiedzieć, pytaj bez skrępowania. Tylko nie o życie prywatne. Nie powiem Ci ile miałem kochanek.

— Nie chce tego wiedzieć.

Wojowniczka Where stories live. Discover now