— Mówię wam, z nim jest coś nie tak — zwróciłam się do Freda i George'a, kucających obok mnie, gdy obserwowaliśmy Alastora Moody'ego zza kamiennego murku na dziedzińcu wieży zegarowej. Nauczyciel przechadzał się, zapatrzony w kawałek pergaminu, który trzymał w ręku.
— Właściwie to te czerwone oczy, które widziałaś w tej wizji, niewiele nam mówią — stwierdził Fred, nie spuszczając wzroku z profesora.
— Myślisz, że tego nie wiem? — odparłam zirytowana, zerkając na rudzielca z mojej prawej, po czym usiadłam na podłodze, opierając się plecami o murek, zza którego dopiero wychylałam głowę do poziomu nosa. — Przynajmniej zdradziłam ci moją tajemnicę, bo jesteśmy przyjaciółmi... nie to, co niektórzy — dodałam dobitnie.
Chłopcy poszli za moim śladem i również usiedli po moich obu stronach.
— Ej, żadnego grania na uczuciach! — fuknął rudzielec. — To nie fair!
— Ja nic nie robię — zarzekłam się, unosząc ręce w geście obrony.
— Skończcie już! — George pomachał nam ręką przed twarzami, sprawiając tym samym, że na niego spojrzeliśmy z grymasami niezadowolenia. Weasley znów wychylał się zza murku i obserwował nasz cel. — Moody nam ucieka.
Wciąż kucając, skradaliśmy się w stronę drzwi wejściowych, do których zmierzał Szalonooki. Gdy tylko za nimi zniknął, puściliśmy się biegiem w tamtą stronę, zwinnie przeskakując rozłożone gargulki, w które grało kilku Krukonów, a następnie uchyliliśmy lekko ciężkie drzwi i wślizgnęliśmy się do zamku.
Szturchnęłam chłopaków i podbródkiem wskazałam im plecy Moody'ego oddalającego się w korytarzu. Nadal gorączkowo studiował coś, co znajdowało się na pergaminie w jego rękach.
— Musimy zbliżyć się na tyle, aby zobaczyć, co tam trzyma — powiedziałam, gdy ruszyliśmy spacerkiem za odgłosem stukania, jakie się za nim ciągnęło.
— Nie ma to, jak produktywna sobota — zaśmiał się George, zerkając na mnie z łobuzerskim uśmieszkiem.
— A ja nadal tego nie rozumiem... czy to oznacza, że potrafisz teraz widzieć rzeczy, gdy kogoś dotkniesz? — zapytał Fred, marszcząc brwi i zanim dał mi odpowiedzieć, wystawił przede mną swoją dłoń i dodał: — Dawaj, przewidź coś!
— Nie mam pojęcia, czy to tak działa — westchnęłam, łapiąc go za rękę.
Nic się nie wydarzyło, więc starałam się wysilić jakoś umysł, ale i to nie pomogło.
— Ech, nic nie widzę! — jęknęłam zawiedziona, puszczając dłoń Freda z uścisku. Od razu złapałam za ramię jego brata i powtórzyłam wszystkie czynności, lecz rezultat był taki sam. — Może chodzi tylko o jakieś mroczne tajemnice?
— Może... trzeba zobaczyć, czy potrafisz widzieć coś, gdy dotykasz jakiś przedmiot! — zaproponował George. — Nigdy nie wiadomo.
— Tak, ale to musi być coś ważnego! — zawołał Fred. — To na pewno będzie miało większą "moc" niż jakieś nic niewarte pierdoły.
Zagadani, przeszliśmy przez wiadukt i wchodząc przez kolejne drzwi, wpadliśmy przypadkiem na Moody'ego, który czaił się przy wejściu do lochów. Na korytarzu nie było nikogo innego, więc zwróciliśmy na siebie jego uwagę. Szalonooki złożył pergamin i schował go do wewnętrznej kieszeni kurtki, lecz zanim to zrobił, udało mi się przeczytać jedno słowo zapisane bardzo charakterystyczna zieloną czcionką: Panowie.
— Dzień dobry — powiedzieliśmy, uśmiechając się serdecznie.
— Dobry, dobry — mruknął, patrząc na nas swoim zwykłym surowym wzrokiem; jego magiczne oko kręciło się na wszystkie strony. — Powinniście z niego korzystać na zewnątrz. Marnujecie sobotę w zamku.
— Właśnie wybieraliśmy się na dziedziniec transmutacji — rzekł Fred, wskazując na wielkie drewniane drzwi niedaleko Moody'ego, które prowadziły na wschodnią część zamku oraz wcześniej wspomniany dziedziniec.
~ * ~
— Panowie Lunatyk, Glizdogon, Łapa i Rogacz! — szepnęłam gorączkowo, gdy razem z chłopakami usiedliśmy na jednej z ławek na dziedzińcu. Musieliśmy mówić cicho, jako że na dworze było pełno ludzi cieszących się z ładnej pogody. — Wszędzie poznam to pismo... tylko skąd on ma Mapę Huncwotów?
— Trzeba będzie zapytać Harry'ego — rzekł Fred. — Może mu ją skonfiskował...
— To konieczne — odparłam, po czym spojrzałam na drzwi od sali transmutacji. — Dobra, chłopaki... jak już tu jestem, idę do McGonagall.
— Jasne, zobaczymy się później — oświadczył George i objął mnie, dodając tym samym otuchy.
Ruszyłam w stronę sali, a następnie zapukałam i weszłam do środka. Nauczycielka siedziała właśnie przy swoim biurku i pisała coś na pergaminie. Podniosła na mnie wzrok, a następnie zapytała:
— Coś się stało panno Rainwood?
— Właściwie to tak — rzekłam niepewnie, podchodząc do McGonagall, która odłożyła pióro i splotła dłonie na biurku, okazując mi całkowitą uwagę. — Chodzi o to, że ja mam takie jakby wizje... sny, które ukazują coś, co zdarzy się w przyszłości. W zeszłym roku widziałam ciągle pełnię księżyca i wiem — dodałam szybko, bo widziałam, że opiekunka mojego domu zmarszczyła nieznacznie brwi — że przewidywanie pełni, to tak jakby powiedzieć, że dzisiaj w nocy będzie ciemno, ale to nie o to chodziło. To była ta konkretna pełnia, tego dnia, kiedy profesor Lupin... wie pani.
— I mam rozumieć, że teraz przydarzyło ci się coś podobnego?
— Tak. Od jakiegoś czasu śni mi się rozgwieżdżone niebo... w tle słychać muzykę, która nagle przestaje grać, a zastępują ją krzyki przerażenia i czuję się wtedy okropnie, jakbym kogoś straciła... później się budzę i wciąż czuję te emocje, jakie mną targały w śnie. Przede wszystkim rozpacz. Boję się, że to może mieć coś wspólnego z trzecim zadaniem, więc chciałam pani o tym powiedzieć.
— Dziecko, czy chciałabyś może porozmawiać o tym z profesor Trelawney? Jako nauczycielka wróżbiarstwa, miałaby pewnie lepszy pogląd na tę sytuację ode mnie i mogłaby się podzielić z tobą swoimi spostrzeżeniami...
— Słucham? — przerwałam gwałtownie, wyobrażając sobie, jak nauczycielka wróżbiarstwa wygadywałaby głupoty na temat mojego problemu, a sprowadziłaby wszystko do śmierci Harry'ego, jak to ma w zwyczaju przewidywać na każdych zajęciach. — Nie wiem, czy to dobry pomysł...
— W takim wypadku mogę panienkę jedynie zapewnić, że dokładamy wszelkich starań, aby podczas Turnieju Trójmagicznego nie było kolejnych ofiar śmiertelnych, jak to miało miejsce w przeszłości — powiedziała spokojnie, lustrując mnie wzrokiem. Właśnie takiej odpowiedzi się obawiałam.
~ * ~
— Szczerze, nie wiem, czy ta rozmowa coś dała — żachnęłam się, siedząc po turecku na łóżku George'a. Chłopak wygrzebywał przeróżne przedmioty ze swojej szuflady, a Fred wylegiwał się na swoim posłaniu i zajadał się słonowodnymi ciągutkami z Miodowego Królestwa.
— Przynajmniej spróbowałaś — rzekł Fred z pełną buzią.
— Dobra, mam coś! — zawołał jego brat. — Zrobimy tak... dam ci jakiś przedmiot do ręki, a ty nie patrząc na niego, spróbujesz przywołać wizję.
— Czemu mam nie patrzeć? — zapytałam zdumiona, zerkając na rudzielca, opierającego się o szafkę.
— Bo doskonale wiesz, z czym wiążą się te przedmioty i nie wiadomo, czy wtedy by ten mały eksperyment zadziałał — wyjaśnił.
Nie powiem, miało to jakiś sens. A więc zamknęłam oczy i wystawiłam dłoń, czekając, aż chłopak poda mi jakiś przedmiot. Wręczył mi jakąś sztywną kartkę... jakby pocztówkę lub zdjęcie. Skupiłam się ze wszystkich sił i chwilę to trwało, aż w końcu coś się wydarzyło.
Pojawiło się jakieś wspomnienie, ledwo widoczne przez coś w rodzaju dymu. Ujrzałam siebie i George'a na balu bożonarodzeniowym. Nasze głosy brzmiały jakoś dziwnie, jakbyśmy byli w tunelu, a każde wypowiedziane słowo odbijało się echem w mojej głowie.
— Co jest? — spojrzałam na niego, a ten się uśmiechnął i wskazał palcem w stronę sufitu. Nad nami wisiała jemioła.
— Czy to się liczy, jeżeli specjalnie nas pod nią zatrzymałeś? — zaśmiałam się, zakładając ręce na piersi.
— Oczywiście, że się liczy!
Rozbawiona, przewróciłam oczami i podeszłam do chłopaka. Stanęłam na palcach i zbliżyłam się do jego twarzy, po czym złożyłam na jego ustach krótki pocałunek.
— Tak się nie liczy — szepnął mi do ucha.
Serce waliło mi głośno w klatce piersiowej, a oddech miałam przyśpieszony. Nagle cały obraz przysłonił dym i powróciłam do pokoju Freda i George'a. Chłopcy patrzyli na mnie z przerażeniem, bladzi jak ściana, a w rękach trzymałam zdjęcie mnie i George'a z balu, które robił nam fotograf.
— Udało się — wymamrotałam, zaniepokojona ich minami. — Czemu tak na mnie patrzycie?
— Wyglądałaś jakoś... dziwnie — odezwał się Fred. George wziął ode mnie zdjęcie i położył je na szafkę nocną, a następnie usiadł obok i złapał za dłoń.
— Jesteś lodowata — powiedział. Dało się słyszeć nutę paniki w jego głosie. Już po chwili przyłożył dłoń do mojego czoła, aby sprawdzić, czy nie mam temperatury.
— Co masz na myśli, mówiąc "dziwnie", Freddie? — spojrzałam, na chłopaka kucającego przede mną.
— Twoje oczy... otworzyłaś je prawie od razu, jak George podał ci zdjęcie, ale... były całe białe. Dopiero po kilku sekundach je zamknęłaś, a gdy znów otworzyłaś, były normalne.
Oboje stanęli przede mną, wciąż obserwując mnie uważnie, jakby chcieli upewnić się, że już wszystko jest w porządku.
— Trochę mi słabo, ale poza tym, dobrze się czuję — wyjaśniłam, patrzą to na Freda to na George'a.
— Odpuśćmy sobie sprawdzanie kolejnych przedmiotów — rzekł George, podpierając się o jedną z kolumn, utrzymujących baldachim. — To teraz powiedz, co takiego zobaczyłaś w tej wizji, skoro mówisz, że działa.
— Zobaczyłam nas — odpowiedziałam zgodnie z prawdą, uśmiechając się lekko — jak staliśmy pod jemiołą chwilę przed... no wiesz.
Zauważyłam, że rudzielec uśmiechnął się szelmowsko.
— Nie wiem, chyba musisz mi dokładnie przypomnieć — oznajmił, pewnym siebie głosem. — Najlepiej zaprezentować.
— To ja może was zostawię samych — zaśmiał się Fred i powoli zaczął się wycofywać z pokoju.
— Ale z was głupki! — westchnęłam, czerwieniąc się ze wstydu.
~ * ~
Kiedy w południe następnego dnia wyszłam z zamku wraz z Harrym, Ronem i Hermioną, nieco przymglone, srebrzyste słońce świeciło nad błoniami. Po drodze dołączyła do nas Larissa, odziana w brązowy płaszcz i szalik w kolorach Slytherinu, a jej czarne falowane włosy powiewały lekko na wietrze. Musiała również dostać list id Syriusza, aby się z nim spotkać. Nic dziwnego, w końcu to był jej wujek. Pogoda była równie piękna, co zeszłego dnia, więc już po chwili spaceru w stronę Hogsmeade, ściągnęliśmy swoje płaszcze i przewiesiliśmy je sobie przez ramiona.
Przez drogę Potter opowiedział mi o sytuacji sprzed drugiego zadania, jak to wracając z łazienki prefektów, dał się prawie złapać Filchowi i Snape'owi na wałęsaniu się nocą po zamku. Moody, który najwidoczniej potrafi widzieć swoim magicznym okiem przez pelerynę-niewidkę, uratował bruneta i właśnie wtedy dowiedział się o Mapie Huncwotów, którą pożyczył.
Ruszyliśmy ulicą Główną, i minąwszy sklep Derwisza i Bangsa, wyszliśmy na skraj wioski. Kręta droga prowadziła w wiejskie okolice Hogsmeade, gdzie znajdowało się coraz mniej domków. Udaliśmy się w stronę wzniesienia i już po kilku minutach dotarliśmy do końca drogi. Oparty przednimi łapami o barierkę, czekał na nas czarny pies z gazetą w pysku.
— Cześć, Syriuszu! — powitał go Harry, podchodząc bliżej.
Pies gorliwie obwąchał torbę z jedzeniem, którą niósł Potter, a następnie obrócił się i pobiegł zboczem, wznoszącym się aż do podnóża góry. Ruszyliśmy za nim. Jeszcze żadne z nas przez cały czas naszego pobytu w Hogwarcie nie zapuściło się tak daleko od wioski, co sprawiło, iż poczułam się, jakbyśmy znów przeżywali jakąś zakazaną przygodę. Po mniej więcej pół godzinnej wspinaczce dotarliśmy do szczeliny w skale, przez którą musieliśmy się przecisnąć.
— Moja kondycja spadła chyba do minimum — wysapałam, zginając się w pół, od razu po wejściu do chłodnej, mrocznej jaskini. — Zaraz wypluję płuca — dodałam. Dopiero po chwili zauważyłam, że oprócz czarnego psa, w głębi stał przywiązany do wielkiego głazu hipogryf. — Dziobek!
Jego pomarańczowe oczy rozbłysły na nasz widok. Pokłoniliśmy mu się nisko, a ten ugiął przednie kolana i pozwolił pogłaskać się mnie i Hermionie po upierzonej szyi.
Pies w tej samej chwili zmienił się w Syriusza. Ubrany był w postrzępioną starą szatę, w której uciekł z Azkabanu, a jego czarne włosy były dłuższe niż wówczas, gdy widziałam go po raz ostatni. Poza tym bardzo schudł.
— Cześć, wujku! — zawołała Ślizgonka, podbiegając do Syriusza, który natychmiast zamknął ją w szczelnym uścisku i pocałował w czubek głowy.
Harry otworzył torbę i wręczył mu paczkę z udkami kurczęcia i chleb.
— Dzięki — rzekł Black, rozwijając papier i łapczywie rzucając się na jedzenie. — Żywiłem się głównie szczurami. Nie mogę ukraść zbyt wiele żarcia w Hogsmeade, bo zwróciłbym na siebie uwagę — dodał, uśmiechając się do nas.
Rozmawialiśmy o wszystkim, co zdarzyło się od Mistrzostw Świata w Quidditchu, aż do teraz, łącząc ze sobą fakty i obawy. Przeważnie temat krążył wokół dziwnego zachowania pana Croucha oraz tego, że od długiego czasu nikt go nie widział (oprócz Harry'ego, który ujrzał go na Mapie Huncwotów, grzebiącego w zapasach nauczyciela eliksirów, w noc, gdy Szalonooki uratował go przed szlabanem). Wyjawiłam im również to, że miałam złe przeczucia co do kolejnego zadania oraz profesora Moody'ego, który kręcił się w okolicach gabinetu Snape'a.
~ * ~
Przez kolejne dni Hermiona musiała mierzyć się z obraźliwymi listami czytelników tygodnika Czarownica. Jakby tego było mało, Parkinson i reszta też dawały jej w kość przed każdymi łączonymi zajęciami z domem węża. Oczywiście dostało mi się nie raz, za rzucenie klątwy w Pansy. Tego poranka Granger dostała w liście nie tylko pogróżki, a również zaklętą kopertę, z której na jej dłonie trysnęła żółtawozielona, cuchnąca ciecz, zmieniająca się w wielkie bąble. Dziewczyna pognała do skrzydła szpitalnego i opuściła zielarstwo.
Na zajęciach z opieki nad magicznymi stworzeniami też się nie pojawiła. Hagrid, który na ostatniej lekcji zapowiedział nam, że skończyliśmy już temat jednorożców, czekał na nas przed chatką z kilkoma skrzynkami. Każdy obawiał się kolejnych stworów, jak sklątki tylnowybuchowe, lecz jak się okazało, w skrzyniach znajdowały się puchate, czarne stworzenia z długimi ryjkami oraz płaskimi przednimi łapkami.
— To są niuchacze — oznajmił gajowy, kiedy cała klasa zgromadziła się wokół skrzynek. — Siedzą głównie w kopalniach. Lubią błyskotki.
W tym samym momencie jeden z niuchaczy złapał za zegarek Parinson, która wrzasnęła ze strachu i odskoczyła. Nie udało mi się stłumić parsknięcia śmiechem, przez co zostałam obrzucona przez nią morderczym spojrzeniem.
— Śmieszy cię coś, Rainwood? — wysyczała przez zaciśnięte zęby.
— Jak widać — odparłam z serdecznym uśmiechem.
— Pożyteczne stworzonka, wyniuchają każdy skarb — powiedział uradowany Hagrid, który nie usłyszał naszej krótkiej wymiany zdań. — Tak se pomyślałem, że możemy się dzisiaj trochę zabawić. Zakopałem tutaj trochę złotych monet — wskazał na świeżo skopaną ziemię. — Wybierzcie sobie po jednym, a ten, którego niuchacz wykopie najwięcej monet, dostaje nagrodę. Tylko pozdejmujcie wszystkie cenne rzeczy, zanim weźmiecie je do rąk.
Od razu zdjęłam bransoletkę, którą podarował mi przed balem George i schowałam ją do kieszeni szaty. Każdy wziął po niuchaczu, a gdy dotarłam do skrzynki, zostało ostatnie zwierzę, nieco różniące się kolorem od reszty, gdyż jego futerko było bardziej grafitowe aniżeli czarne. Wzięłam go na ręce i ustawiłam się z resztą uczniów przy ziemi. Niestety, każdy niuchacz zaczął kopać w poszukiwaniu skarbów, oprócz mojego, który najwyraźniej nie czuł do mnie za grosz zaufania i nie chciał szukać monet.
— No już, szukaj — zachęciłam go, lekko popychając do przodu. Ten jedynie przypatrywał mi się, mrugając oczami, jakby był zdziwiony. — Hagridzie, mój niuchacz nie chce szukać monet — oznajmiłam, gdy gajowy przechadzał się obok nas, sprawdzając postępy.
— Masz tu trochę karmy, może go to zachęci — odparł, podając mi worek.
Niuchacz podszedł niepewnie i zjadł jedzonko, ale nic to nie dało. Na koniec zajęć byłam jedyną osobą, która nie zdobyła ani jednej monety. Za to niuchacz Rona okazał się najbardziej skuteczny i dostał on tabliczkę czekolady z Miodowego Królestwa.
Odłożyłam do skrzynki niuchacza, którego cały czas trzymałam na rękach i mogłabym przysiąc, że był on z siebie zadowolony i to za bardzo. W tym czasie doszła do nas Hermiona z opatrzonymi rękami. Ślizgoni i Gryfoni zaczęli wracać do zamku, a Granger rozmawiała z chłopakami i Hagridem, gdy nagle zdałam sobie sprawę, że nie mam bransoletki.
— O nie! — wrzasnęłam. — Gdzie jesteś ty mały, uroczy, ale i okropnie wredny stworzeniu?!
Zwróciłam na siebie ich uwagę, gdy przekopywałam skrzynki w poszukiwaniu grafitowego futerka. Nagle przyuważyłam niuchacza, którego szukałam na schodku od chatki Hagrida. W łapce trzymał mieniącą się w świetle słońca moją bransoletkę, a sam wyglądał, jakby cieszył się ze swojego łupu. Utrzymałam z nim kontak wzrokowy i pomału zaczęłam się zbliżać do niuchacza, lecz ten jakby wiedział, co planuję i rzucił się do ucieczki.
— Oddawaj to! — zawołałam, biegnąc za nim, aż walnęłam się otwartą dłonią w czoło i wyjęłam różdżkę. — Accio!
Niuchacz podleciał do mnie w ekspresowym tempie, a na trawie wylądowała bransoletka, którą natychmiast schowałam.
— On mnie nie lubi — rzekłam, oddając Hagridowi niuchacza, a następnie zapinając na nadgarstku bransoletkę, upewniając się kilka razu, że na pewno ją mam na sobie.
~ * ~
Kilka tygodni później sprawa Croucha zrobiła się jeszcze dziwniejsza. Harry wraz z Krumem przechadzali się przy Zakazanym Lesie, gdyż Bułgar chciał się upewnić, że wszystko, co wypisywała Rita Skeeter w tygodniku Czarownica, to kłamstwa. Oczywiście, gdy uzgodnili, że Potter nie jest w związku z Hermioną, z lasu wyczołgał się Crouch, który wygadywał dziwne rzeczy. Brunet zostawił z nim Kruma i sam pobiegł do dyrektora, lecz gdy wszyscy znaleźli się na miejscu, po Bartym nie było śladu, a Wiktor leżał nieprzytomny.
Na domiar złego, Bagman wciąż nie oddał długu Fredowi i George'owi. Postanowiliśmy przestać próbować z nim pogadać, skoro nic to nie działało i sięgnęliśmy po ostateczność. Właściwie to tylko ja i Fred się zgadzaliśmy w tym wypadku.
— To jest szantaż, możemy mieć poważne kłopoty, jak to zrobimy — oznajmił George, gdy Fred chciał już przywiązywać list do nóżki szkolnej sowy.
— Próbowaliśmy grzecznie, teraz zagramy nieczysto, tak jak on — odparł jego brat, zerkają na nas kątem oka. — Przynajmniej Ministerstwo dowie się, co zrobił.
— Mówię wam, to będzie zwykły szantaż!
— Tak, ale przestaniesz biadolić, jak odzyskamy szmal! — zawołał Fred, odwracając się do nas przodem. Sowa zdenerwowana ciągłą zmianą zdania rudzielca odleciała obrażona.
— Nie zaczynajcie się kłócić! — syknęłam, stając między chłopakami. — Jak nie list, to co proponujesz, Georgie?
Zanim chłopak odpowiedział, drzwi sowiarni otworzyły się, a w nich stanęli Harry, Ron i Hermiona. Sądząc po ich minach, wszystko słyszeli.
— Co tu robicie? — zapytali równocześnie Ron i Fred.
— Wysyłamy list — odpowiedzieli w tym samym czasie Harry i George.
— Co, o tej porze? — zapytałam jednocześnie z Hermioną.
Fred wyszczerzył zęby, a ja stłumiłam chichot.
— Dobra, koniec — powiedziałam, rozbawiona sytuacją. — My już idziemy.
— Kogo szantażujecie? — zapytał młodszy Weasley, gdy wraz z bliźniakami minęliśmy ich w drzwiach. Z twarzy Freda i George'a zniknęły uśmiechy.
— Nikogo, ja tylko żartowałem — odrzekł George.
— Nie brzmiało to, jak żart — ciągnął rudzielec.
— Już ci mówiłem, Ron, jeśli podoba ci się kształt swojego nosa, przestań węszyć, dobra? — warknął Fred.
— Możecie wpakować się w kłopoty!
— Już ci mówiłem, że żartowałem — powiedział George, który podszedł do brata bliźniaka i wziął od niego kopertę. Zaczął ją przywiązywać do nóżki najbliższej płomykówki. Zaniósł ją do okna, a ta natychmiast odleciała. — Wiesz co, Ron? Zaczynasz nawijać, jak nasz kochany straszy brat. Rób tak dalej, a może zostaniesz prefektem.
— Nigdy! — oburzył się Ron.
— To przestań mówić ludziom, co mają robić — wyszczerzył się do brata, a następnie podszedł do nas i zarzucił ramię na moje barki. — Chodźcie stąd.
I opuściliśmy sowiarnie.
— Ktoś tu zmienił zdanie co do "szantażu" — zaśmiałam się, robiąc cudzysłów z palców, zadzierając głowę do góry, aby spojrzeć w twarz George'a.
— Tak wyszło — mruknął, uśmiechając się półgębkiem.
— Podoba mi się ta stanowcza wersja ciebie — oznajmiłam, po czym przegryzłam dolną wargę. Chłopak lekko się zmieszał przez moje słowa.
— Ja tu nadal jestem — rzekł Fred, który spojrzał na nas ze zniesmaczoną miną.