Camila pov
- Ma ogromną ranę postrzałową na udzie. - Upiłam łyk kawy.
- Jak do tego doszło?! - Harry wyrzucił ręce w powietrze.
- Nie wiem, wiem tyle, że stało się to w Brazylii. Nie mówiła zbyt wiele kiedy..- zasłoniłam usta dłonią.
- Kiedy co Camila? - Zmarszczył brwi. - Nie. nie zrobiłaś tego! Zrobiłaś to! Pieprzyłaś się z kryminalistką! - Wykrzyknął w środku kawiarni, a ja zasłoniłam twarz kartą napoi. Wszystkie oczy klientów skierowały się na nas.
- Możesz mówić ciszej?! - Krzyknęłam szeptem.
- Doigrasz się zobaczysz, nimfomanko. - Zarzucił szal na szyję i ułożył kolano na kolanie. - ale opowiedz jak było. - Odchrząknął, a ja pokręciłam głową i zaczęłam opowiadać wszystko ze szczegółami.
- Ma żonę?! - Oparł czoło o rękę i przymknął powieki.
- Miała.
- Nie wiesz w co się pakujesz. Co jak znajdę Cię na dnie jeziora, albo w rowie? - Skrzywił się.
- Co miałbyś robić na dnie jeziora? - Uniosłam brew i zachichotałam.
- Nieistotne! Co ze Shwanem? Nadal wysyła Ci kwiaty?
- Nie, ostatnio nie. Miałam się z nim spotkać,ale Lauren wróciła i wiesz..
Z kawiarni przenieśliśmy się do parku, aby zażyć trochę świeżego powietrza. Rozmawialiśmy o tym, jak Lauren jest niebezpieczna, jak zabije mnie na pustyni, poćwiartuje i wyślę paczką do Harrego. Wiem, że się martwi, ale uważam, że przesądza. Jestem pewna, że to taki chwilowy wyskok Lauren i że na codzien prowadzi raczej spokojne i normalne życie. Przecież wystarczy spojrzeć na jej rodzinę, to taka miła rodzina.
- Uważaj na siebie i spotkamy się na imprezie jutro u Dinah, dobrze? - Cmoknął mnie w usta i poprawił torbę na ramieniu odchodząc wgłąb parku.
*
Zaprosiłam Shwana do siebie, zgodził się, bo akurat kończył trening. Ma tu być za godzinę, więc zdążę się wyszykować i jeszcze zadzwonić do matki. Ostatnio gadałyśmy ponad tydzień temu, więc na pewno się stęskniła.
Jest sygnał, ale nie odbiera.
Po 5 próbach dałam sobie spokój, najwyżej oddzwoni.
Chciałam też zobaczyć się z Lauren, ale skoro nie pisze, ani nie dzwoni to nie chce się narzucać. Ona jest specyficzna, więc jak będzie czegoś chciała to na pewno mnie znajdzie. To trochę przerażające.
Ubrałam się w krótkie szorty i białą bokserkę, na to narzuciłam beżowy kardigan i czekałam na Shwana, który miał pojawić się lada moment.
*
- Cześć piękna. - Uśmiechnął się szeroko i wyjął zza pleców bukiet żółtych tulipanów na co się skezywilam. Nienawidzę tulipanów.
- Hej, dziękuję. - Z grzeczności przyjęłam kwiaty i odłożyłam je na stolik.
- Nie dostanę całusa? - Uniósł brew i wskazał palcem swoje wargi.
Zmieszana podeszłam do niego i stając na palcach Cmoknęłam go w usta, ale przyciągnął mnie do głębszego pocałunku.
Nie czułam tej iskry, tego podniecenia, było miło, ale nie tak jak z Nią.
- Jak mecz? - Przetarłam usta dłonią i usiadłam na łóżku, a brązowooki obok mnie.
Shwan siedział u mnie jeszcze dwie godziny i jak zwykle opowiadał o sobie. O swojej drużynie, swoich stopniach, swoich sukcesach, nawet o swoich znajomych i imprezach.
Bardzo mnie nudził, więc udałam ból głowy tym samym sprawiając go.
Gdy wyszedł spojrzałam na telefon, który wskazywał godzinę 21:00, postanowiłam napisać do Lauren sms, po prostu..na dobranoc.
Do:Lauren:
Miłych snów, Lauren.
Poszłam do łazienki studenckiej, aby odbyć wieczorna toaletę. Po przebraniu się w piżamę wzięłam książkę i zatopiłam się w lekturze.
Lauren pov
- Nic na mnie nie masz. - Prychnęłam i rozsiadłam się wygodniej na krześle, a mój nadgarstek dalej zdobiła policyjna bransoleta.
- Jesteś podejrzana o handel, dystrybucję, pobicia, napad z bronią w ręku, nielegalne posiadanie broni i zapewne morderstwo. - Zaczęła czytać jakieś gówniane papiery.
- Czyżby? - Pochyliłam się nad stołem tak, że nasze nosy prawie się stykały. - Udowodnij mi to, Turner. - Opadłam z powrotem na niewygodne krzesło, a detektyw westchnęła.
- Chcę Ci pomóc, Lauren.
- W czym? Radzę sobie świetnie, pani detektyw. - Uniosłam brew ku górze.
- Przemyśl sobie wszystko do rana i daj mi znać. Pomogę Ci, dostaniesz niższy wyrok. - Zaczęła wstawać i wołać spaślaka Darena.
- po moim trupie. Nawet kurwa nie próbuj. - Wstałam, ale zatrzymał mnie metal owienięty wokół mojego nadgarstka.
Blondwłosa wyszła z pokoju, a do środka wszedł spaślak.
- Co się kurwa gapisz?! Rozkuj mnie i zaprowadź do celi, padalcu.
Wyjął nieudolnie uniwersalny kluczyk do kajdanek i spiął obie moje dłonie po czym wyszliśmy w ciszy z pomieszczenia.
Zaprowadził mnie do celi, w której siedziała jakąś dziwka i wgapiała się w kraty.
Policjant zamknął kratę i zaczął odchodzić.
- Zdejmij mi to. - Podeszłam do krat i kopnęłam w nie.
- Nic z tego, zostają. - Usiadł za biurkiem.
To są kurwa jakieś żarty.
Nic na mnie nie ma, ta dziwka chce mnie tylko wystraszyć. Od lat za mną łazi i udało jej się wsadzić mnie za krat za nielegalne posiadanie broni, czego później jednak nie udało jej się udowodnić i zwolnili mnie przedwcześnie.
Za wtykanie nosa w nieswoje sprawy mogę wkroczyć z buciorami w jej życie, co źle się dla niej skończy.
*
Pęka mi głowa, a na nadgarstkach mam odciśnięte pełne koła od żelastwa na nich.
Dziwka nadal śpi, musiała ostro dać palnik.
Siedzę i czekam, aż pojawi się ta mała dziwka o mnie wypuści. Muszę zmienić opatrunek i zobaczyć Camilę.
W sensie sprawdzić, czy nic jej nie jest.
Na wiszącym na ścianie zegarze dostrzegłam godzinę 11:00, za biurkiem siedziała jakąś funkcjonariuszka i przeglądała papiery.
Podeszłam do krat i oparłam o nie czoło.
- Gdzie ta dziwka Turner? - Spojrzałam na mulatkę.
- Czy chce pani zostać tutaj kolejne 24 godziny? - Uniosła brew ku górze. - To obraza funkcjonariusza policji.
- Dobrze. Gdzie kurwa szanowna detektyw Turner?
Nic nie odpowiedziała, bo do pomieszczenia wbiegła blondynka, o niebieskich oczach.
- Jauregui wychodzi. - Powiedziała do współpracowniczki, a ta wypuściła mnie z celi i zdjęła kajdanki.
- Możemy jeszcze chwilę porozmawiać? Gdy odbierzesz swoje rzeczy? - dotrzymywała mi kroku.
- Jeb się, Turner. - Parsknęłam i podeszłam do okienka po odbiór swoich rzeczy. Kolejny grubas w okienku podał mi papierowa torbę, w której znajdował się mój telefon, klucze i portfel.
Na szczęście broń wrzuciłam pod auto, gdy ta gnida mnie aresztowała. Inaczej poszłabym siedzieć na kolejne dwa lata.
Wyszłam na zewnątrz, a za mną wybiegła blondynka prawie potykając się o swoje własne nogi.
- Wydaj miejsce pobytu Tyrona Woodleya. - Checila mnie za ramię, a ja Zaśmiałam jej się w twarz.
- Ani mi się śni, kochanie. - Puściłam jej oczko i wyjęłam telefon, na ekranie pojawiła się wiadomość od Camili.
Do:Camila:
Dzień dobry, nie miałam dostępu do telefonu.
Zjemy razem lunch?
Od:Camila:
Chętnie, o 12:30 będę czekać w blues bottle cafe.
*
O 12:25 byłam pod kawiarnia, przed wejściem zobaczyłam Camilę. Jak zwykle wyglądała idealnie. Białe spodnie, czarna koszula i czarne szpilki.
Na jej głowie dostrzegłam okulary przeciwsłoneczne, a w rękach trzymała duża torebkę.
Uśmiechnęła się na mój widok i podeszła bliżej.
- Gdzieś Ty się podziewała. - Delikatnie musnęła mój policzek.
- Tu i tam, chodźmy, padam z głodu. - Chwyciłam za jej mała dłoń i dosłownie wepchnęłam do kawiarni.
Camila pov
- Twój tyłek wygląda bardzo zachęcająco w tych spodniach. - Uśmiechnęła się szeroko siadając naprzeciwko mnie, a ja strzeliłam buraka.
Chociaż uwielbiam jej..sprośne słówka. Schwan mówi, że wyglądam ładnie, albo pięknie, ale to nudne. Chociaż bardziej kulturalne.
- Dzięki. - Parsknęłam.
- Jestem kurewsko głodna. - Chwyciła za menu i zaczęła je przeglądać.
- Lauren. Język. - Upomniałam ją.
- Nie tutaj, nie wstyd Ci Camila? - Spojrzała na mnie poważnym wzrokiem, a potem się zaśmiała.
- Zabawne. - Przwróciłam oczami i pokazałam jej język na co zabawnie poruszyła brwiami.
Lauren zamówiła tradycyjne amerykańskie śniadanie i czarną kawę, a ja naleśnika i latte.
Czekając na zamówienie Spojrzałam na jej nadgarstki. Były dziwnie sine, odciskały się na nich koła. Położyłam ręce na stole i chwyciłam za jej.
- Co to jest? - Obracałam jej dłońmi.
- Nic, zadrapałam się. - Schowała rękę pod stół.
- Ta, z pewnością. - Burknęłam i nie zdążyłam kontynuować, bo kelnerka właśnie przyniosła nasze zamówienia.
- Smacznego. - Powiedziała Lauren i zaczęła jeść.
- Dzięki. - Wymamrotałam i upiłam łyk kawy.
Nasz lunch mijał w dziwnej, niekomfortowej ciszy. Widzę, że jest zmęczona, ma poranione nadgarstki i podkrążone oczy. Dlaczego ona nie może odpowiadać na pytania jak normalny człowiek, tylko zawsze zmienia temat, albo burczy.
- O co Ci chodzi? - Wytarła usta serwetka i spojrzała się na mnie.
- O nic, przecież i tak mi nie powiesz gdzie byłaś i dlaczego tak wyglądasz.
- Źle wyglądam? - Uniosła brew.
- Ni..tak. wyglądasz na zmęczona, gdzie byłaś całą noc? W klubie? Z jakąś dziewczyną?
- Karła Camila Cabello, czy Ty jesteś zazdrosna? - Zaśmiała się.
- Nie. - Tak naprawdę to tak, ale przecież Jej o tym nie powiem.
- Nie?
- Tak. Trochę. - Przewróciłam oczami.
- Byłam na dołku, zwinęła mnie znajoma pani detektyw, pod jakimś głupim pretekstem. - Wzruszyła ramionami i upiła łyk kawy.
- Aha. - Nie wiedziałam co powiedzieć , nie byłam zła. Zachwycona też nie.
*
Lauren wpakowała mnie praktycznie siła do swojego samochodu, co wiąże się z tym, że przez nią nie poszłam na zajęcia.
- Gdzie jedziemy? - Spojrzałam na jej idealny prawy profil.
- A gdzie chcesz jechać?
- W sumie to..idę dziś na imprezę do Dinah, no i potrzebuje sukienki, a tutaj zaraz jest galeria - wskazałam palcem na budynek za szybą. - no i mogłabyś mi pomóc coś wybrać..proszę. - Zrobiłam maślane oczy.
- Jaka impreza? - Ułożyłam dlon na moim udzie, a mnie za każdym razem przechodziły dreszcze.
- Zwykła domówka, idę z Harrym.
- I ze mną. - Spojrzała na mnie.
- Nie ma mowy. - Skrzywiłam brwi.
- Nie interesuje mnie to. - Chaotycznie skręciła wjeżdżając na podziemny parking galerii.
Świetnie.
Nawet nie mam po co protestować, bo i tak by mnie znalazła.
Wyjechałyśmy winda na drugie piętro galerii handlowej,gdzie znajdowały się przeróżne sklepy odzieżowe.
Wzrokiem odnalazłam FOREVER 21 i pociągnęłam Lauren za rękę do środka.
Burknęła coś pod nosem, ale ostatecznie chodziła za mną i trzymała sukienki, które jej podawałam.
- Brzydka. - Spojrzała na żółta sukienkę, której się przyglądałam.
Uśmiechnęłam się, podałam jej żółta sukienkę i kazałam iść za sobą do przebieralni.
- Camila. - Włożyła głowę za parawan i zmierzyła mnie od stóp do głów. - Długo jeszcze?
- Przymierzałam dopiero trzy sukienki, wynocha. - Zasłoniłam kotarę przed jej twarzą i ubrałam na siebie dopasowana, sięgającą do powy ud, jaskrawo żółta sukienkę.
Przejrzałam się w lustrze i uśmiechnęłam.
Wezmę ją tylko dlatego, żeby zrobić jej na złość.
Wyszłam z przymierzalni, a Lauren siedziała grzecznie na jednej z puf grzebiąc coś w telefonie.
- Możemy iść. - uśmiechnęłam się trzymając w ręku żółta i niebieską sukienkę. Biorę obie.
Poszłyśmy do kasy, Lauren oczywiście chciała zapalic za moje zakupy, a ekspedientka nie wiedziała co robić, jednak ostatecznie wzięła moja kartę, na co Lauren zgromila ją wściekłym spojrzeniem.
- Myślałam, że nigdy stąd nie wyjdziemy.
- Byłyśmy tu ledwie dwie godziny! - Spojrzałam na zegarek, który zdobił mi nadgarstek.
- Chyba z siedem. - Parsknęła i ziewnęła.
*
Lauren podwiozła mnie do akademika, a sama pojechała do siebie, aby przygotować się do imprezy, na którą nie jest zaproszona.
Zaczęłam od gorącego prysznica, potem ułożyłam włosy i nałożyłam lekki makijaż. Ubrałam na siebie żółta sukienkę, a do tego dobrałam białe szpilki.
O dziwo, jeszcze się w takowych nie zabiłam.
Całe szczęście Chris pozwolił mi dziś nie przychodzić do pracy, bo byłabym wykończona.
Wyszłam z pokoju o godzinie 19:00, gdy opuściłam budynek Lauren stała już oparta o swój samochód paląc papierosa i od razu zmierzyła mnie wzrokiem.
Sama ubrana była w moro bojówki, białą koszulkę i ciężkie buty. Włosy upięła w niechlujny kok.
- Ładnie wyglądasz. - Spojrzała w moje oczy i zaciągnęła się papierosem.
- Dziękuję. - Moje policzki oblał rumieniec. - Ty też niczego sobie. - Uśmiechnęłam się szeroko.
Lauren zgasiła butem papierosa i otworzyła drzwi pasażera, abym mogła usiąść na miejscu.
Na siedzeniu samochodu leżał bukiet 50 czerwonych róż. Uniosłam brew spoglądając na zielonooką.
- A właśnie, to dla Ciebie. - Wzruszyła ramionami i uniosła kąciki ust.
- Ojej. - Przejęłam od niej bukiet róż, który ledwie mogłam zlapać obiema rękoma. - Nie musiałaś..skąd wiedziałaś...- Spojrzałam na nią zza kwiatów, na co Wzruszyła ramionami i chwyciła moją dłoń, aby pomóc mi wsiąść i zamknęła drzwi.
To ONA!
Nie cholerny Shwan, to Ona.
- Lauren. Te dwa poprzednie bukiety były od Ciebie, prawda? - Ułożyłam bukiet na kolanach i Spojrzałam w jej stronę.
- Nikt się nie podpisał? - Ukazała rząd białych zębów.
- Nie musiałaś, wiesz i tym? - Westchnęłam przypominając sobie napis na karteczce i kłamstwo Shwana.
- Ale chciałam. - Włączyła radio.
*
Lauren poszła po drinki dla nas, a ja rozglądałam się po domu w poszukiwaniu Dinah i Harrego, aby uprzedzić ich, że jest tutaj Lauren.
- Harry! - Krzyknęłam, gdy zobaczyłam brązową czuprynę.
- Skarbie, jesteś! - Cmoknal mnie w usta.
- Gdzie Dinah? I dlaczego jesteś już pijany? - Skrzyżowałam przedramiona na piersi.
- Baw się Mila! - Krzyknął i oddalając się ode mnie zaczął tańczyć z czerwonym kubkiem w ręku.
Potem go znajdę.
_____________________________
Miał być ostatnio, ale nie dałam rady. 😕 Przepraszam Was i mam nadzieję, że ten Wam to wynagrodzi. Może dziś pojawi się kolejny, ALE nie jestem pewna i nie obiecuję, bo będę dziś się szczepić i nie wiem jak będzie z moim samopoczuciem. Buziaki 🖤