#27

449 53 87
                                    

Per. Rosji
—Rosja musisz mi pojechać po leki. —powiedział Ameryka.
—Dobrze. —Odpowiedziałem, a Ameryka poszedł do kuchni. 
—Tu masz receptę, pieniądze i klucze do auta i bramy. —Podał mi wszystko.
—Dzięki. —Wziąłem od niego wszystko.

Ubrałem kurtę i buty, następnie wyszedłem z domu i poszedłem do samochodu. Wsiadłem i ruszyłem, jednakże brama mnie zatrzymała. Poszedłem ją otworzyć i dopiero wyjechałem.

Biłem się z myślami czy jechać do apteki czy uciec. Ameryka sam mi to wszystko dał, więc nie mógłby mieć pretensji, że uciekłem.  Mógłbym wyjechać do innego miasta i tam bym zaczął wszystko od nowa, mógłbym jechać do jakiegoś mojego znajomego i tam wszystko przemyśleć. Teraz nawet  mógłbym do hotelu jechać. Teraz mogę wszystko wystarczy tylko pojechać w inne miejsce. Tam byłbym wolny i szczęśliwy. 

Mijałem aptekę i pojechałem dalej. Sam nie wiem gdzie jeszcze pojadę, ale to teraz nieważne. Jeszcze nigdy nie byłem aż taki szczęśliwy. Na poboczu było trochę śniegu. Ludzi nie było, chodź było już ciemno i zimno, więc po co gdziekolwiek teraz wychodzić. Niebo było zachmurzone, ale mimo to było teraz pięknie.

Jeździłem po mieście bez celu, niby było to, to samo miasto, co przez 21 lat, lecz jeszcze nigdy nie było takie piękne. Na niektórych budynkach nadal były wielkie neony z napisem "Merry Christmas" lub "Happy New Years". Do latarni były przyczepione małe neonowe choinki, zawsze były dla mnie zwykle, lecz teraz były czymś wyjątkowym. Gdybym nie kierował to bym na pewno dłużej na nie popatrzył. Przy fontannie stała wielka choinka i sanie. Mimo iż mam w tym roku dwadzieścia dwa lata to i tak zawsze chodziłem robić sobie tam zdjęcia. Często jakieś dzieciaki się na mnie denerwowały, bo one chciały, a ja się tam wpychałam. W tym okresie nie mam i pewnie nie będę mieć takiego zdjęcia, a szkoda. Minąłem fontannę i dalej oglądałem bloki lub inne budynki. Jak zawsze w przedszkolu w oknie były jakieś Mikołaje, które zrobiły dzieci. Przy bibliotece stała choinka, a przy urzędzie nic nie było. Cóż tam nigdy nic nie było.

Kościoły jakie mijałem były zewnątrz udekorowane, co prawdę skromnie, ale ładnie.

Po godzinę jazdy znudziło mi się to.  Nie wiedziałem gdzie mogę jeszcze jechać lub do kogo mogę jechać. Przez cały ten czas miałem jedną myśl w głowie. Cały czas myślałem o Ameryce. Jak się czuje czy inne takie. Był on bardzo chory, więc potrzebuję mojej pomocy i tych leków, lecz z drugiej strony nie miałem ochoty do niego wracać. Przez ostatnie dni zachowywał się w miarę normalnie, może to była jakaś jego pułapka czy sztuczka. Mimo wszystko wolę zachować ostrożność.

Po dziesięciu minutach zdecydowałem, że wrócę po leki, dam mu, ale nie oddam klucza. Gdy będzie się lepiej czuć to wtedy uciekne. Zwróciłem i pojechałem do apteki. Na miejscu nadal się zastanawiałem czy to dobry wybór. Mógłbym komuś dać te leki i żeby ta osoba mu dała. Problem jest taki, że nie ma on znajomych, którzy by mnie nie wydali. Sąsiedzi również odpadają, najwyraźniej jestem w kropce. Westchnąłem i wyszedłem z samochodu. Poszedłem do apteki, gdzie kupiłem leki i wróciłem do pojazdu. Zamknąłem drzwi, odłożyłem leki, zapiąłem pasy i dalej biłem się z myślami.  Wolałbym być wolny, ale Ameryka może potrzebować tych leków. Obie te wersje są złe. W pierwszej Ameryka może cierpieć, a on już przeze mnie dużo cierpiał. Druga opcja też jest zła, bo ja będę cierpiał. Najlepiej będzie gdy wrócę do Ameryki i uciekne tak jak planuje w dzień ślubu.

Po dwudziestu pięciu minutach byłem pod domem Ameryki. Zamknąłem samochód, a następnie bramę. Poszedłem do drzwi, wyjąłem klucz, lecz klucz nie pasował do zamka. Po chwili zrozumiałem, że najprawdopodobniej dał mi zły klucz.  Zacząłem pukać aby dostać się do domu. Po chwili otworzył mi Ameryka. Delikatne szarpnął mnie za rękę, abym szybciej wszedł do domu. Jak się spodziewałem Ameryka zaraz po moim wejściu zamknął drzwi. Westchnąłem i zacząłem zdejmować z siebie kurtkę oraz buty. Dałem mu leki i poszedłem do salonu. W salonie zauważyłem herbatę, która najpewniej była Ameryki, lecz i tak ją szybko wypiłem.

Per. Ameryki
—Rosja musisz mi pojechać po leki.
—Dobrze. —Poszedłem do kuchni, aby wziąć klucze od auta.
—Tu masz receptę, pieniądze i klucze do auta i bramy. 
—Dzięki.

Rosja ubrał kurtkę oraz buty, a ja otworzyłem mu drzwi. Później otworzył sobie garaż i bramę i pojechał. Zamknąłem drzwi i wróciłem do salonu. Teraz pozostało mi czekać, że wróci. Oczywiście zdawałem sobie sprawę, że może już nigdy nie wrócić, a ja wtedy zostanę bez leków, co jest dla mnie w tej chwili najgorsze. 

Przykryłem się kocem i patrzyłem na zegarek. Nie było go tylko dwie minuty, a ja już miałem wrażenie, że nie ma go wieczność. Zawsze gdy jestem chory, to czas bardzo mi się bardzo dłuży. Minuta zamienia się w godzinę. Dokładnie tak jak na spotkaniach rodzinnych. Dlatego nigdy nie chciałem mieć wesela, lub zapraszać rodziny na mój ślub, bo nie lubię tego typu wydarzeń i dla mnie są nudne.  Na wesele chodzę tylko po to aby się najeść za darmo. Nie widzę tam innych atrakcji. Nie lubię tańczyć, ani pić alkoholu, więc te "atrakcje" zdecydowanie nie były dla mnie. Poza tym wesele to tylko strata czasu i pieniędzy, chodź większość ludzi uważa inaczej. Bardzo często byłem krytykowany za to, że nie chce takiego standardowego wesela. Zawsze chciałem mieć ślub, lecz bez żadnych gości czy wesela, czyli takie jakie będę mieć. Dla mnie będzie idealnie, a to najważniejsze.

Po godzinie zacząłem się martwić, lecz byłem już przekonany, że Rosja nie wróci. Leniwie wstałem z fotela i razem z kocem poszedłem do kuchni, gdzie zrobiłem sobie coś do jedzenia i gorąca herbatkę. Przy okazji zauważyłem, że dałem Rosji złe klucze, lecz teraz to i tak już bez znaczenia, skoro nie wróci. Wróciłem do salonu i zacząłem jeść i powoli pić.  Z godziny na godzinę czułem się coraz gorzej, ale nic nie mogłem z tym zrobić, niż jutro poprosić lekarza o nową receptę i samemu kupić leki. Czemu jestem aż taki nie odpowiedzialny, przecież to było oczywiste, że tak zrobi. Najwyraźniej gdy jestem chory to kompletnie nie myślę.

Gdy zjadłem i wypiłem to usłyszałem pukanie. Zamurowało mnie, lecz pobiegłem po klucze i poszedłem otworzyć.  Był to Rosja. Delikatne się uśmiechnąłem na jego widok i delikatnie wepchnąłem go do domu. Szybko zamknąłem za nim drzwi.

—Przepraszam, ale dałem Ci zły klucz.  Jamajka wtedy zmienił i zapomniałem je zmienić. 

Rosja nic mi nie odpowiedział, tylko dał mi leki i poszedł do salonu. Poszedłem do kuchni i wziąłem lęki zgodnie z zaleceniami lekarza. Wszystko popiłem wodą, a resztę leków schowałem do szafki. Wróciłem do salonu i zauważyłem, że Rosja wypił całą moją herbatę, lecz teraz to było bez znaczenia. Najważniejsze, że wrócił. Usiadłem koło niego i go przytuliłem. Przykryłem nas kocem i zasnąłem w jego ramionach.

Chora miłość ||RusAme [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now