Domen & Mackenzie

143 10 0
                                    

Koronawirus dał się we znaki wszystkim krajom na świecie. Nawet tak niewielkie państewka jak Watykan nie były w stanie uchronić się przed odnotowaniem kilkunastu przypadków, można więc powiedzieć, że Europa została wręcz sparaliżowana. Nie we wszystkich państwach było jednak tak źle, jak mogłoby się wydawać z dramatycznych opisów przebiegu epidemii we Włoszech lub Hiszpanii.

Jednym z takich krajów była Słowenia, która mimo dość ryzykownego położenia geograficznego  nie pozwoliła przekroczyć liczbie zakażonych dwóch tysięcy przypadków dziennie. Mimo wszystko jej mieszkańcy starali się ograniczać wychodzenie z domu do minimum, a sportowcy woleli trenować na podwórkach lub rzadko odwiedzanych częściach gór i lasów. Zazwyczaj też nie chodzili w grupach większych niż kilkuosobowe, w końcu lepiej zapobiegać rozprzestrzenianiu się choroby niż leczyć cierpiących ludzi.

Takich założeń trzymał się również Domen, który starał się przygotować super formę na nadchodzący coraz większymi krokami sezon. Codziennie biegał i wykonywał wszystkie ćwiczenia, które zalecił mu trener, a nawet więcej żeby wzmocnić swoją kondycję fizyczną. Zdarzały się jednak takie dni, kiedy młody Prevc mógł stanowić podręcznikowy przykład lenia. Najchętniej przeleżałby wtedy cały dzień w łóżku, ale w końcu trzeba na siebie zarabiać, bo rodzice wiecznie nie będą go przecież utrzymywać.

W takich chwilach z pomocą przychodził mu zawsze Mackenzie, który w przeciwieństwie do Domena nie miał tak komfortowej sytuacji w kraju. Ograniczenia wprowadzone przez kanadyjski rząd, które miały na celu zminimalizowanie liczby chorych, mimo że nie podobały się wielu osobom powoli zaczynały przynosić efekty, choć nadal liczba zakażonych była dość wysoka. Z tego powodu Boyd-Clowes rzadko wychodził z domu,  a kiedy już to robił jedynym jego celem był pobliski supermarket. Wszystkie treningi musiał niestety robić w mieszkaniu lub na balkonie, więc powoli tęsknił już za bieganiem, a jego ekstrawertyczna dusza rozpaczała z powodu braków spotkań ze znajomymi. Dlatego też zawsze cieszył się, kiedy jego przyjaciel dzwonił - miał wtedy przynajmniej tę namiastkę kontaktu ze społeczeństwem.

No dobra, cieszył się prawie zawsze. Czasem, tak jak dziś, przeklinał na czym świat stoi kiedy kierował się do dzwoniącego telefonu o godzinie siódmej rano.

—Jasna cholera, zamorduję go. Dzisiaj naprawdę go zamorduję.—mamrotał pod nosem omijając porozstawiane na podłodze różne rzeczy—Domen, mam nadzieję, że masz jakąś ważną sprawę, bo jak nie, to już nie żyjesz.—niezwykle ciepło powitał Słoweńca Mackenzie, zasłaniając dłonią szeroko rozwarte w celu ziewnięcia usta

—Uważaj, bo ci uwierzę. Za bardzo mnie kochasz żeby zrobić mi krzywdę.—uśmiechnięty od ucha do ucha Prevc pojawił się na ekranie i pomachał do niewyspanego Kanadyjczyka—Chcesz ze mną poćwiczyć?—od razu przeszedł do sedna sprawy pełen energii dwudziestolatek

—Chyba cię pogięło, ziom. Jest siódma czternaście rano, wywlekłeś mnie z mojego cieplutkiego łóżka i liczysz, że przed śniadaniem zrobię cokolwiek? Chyba się przeliczysz, bo nie mam...—przeciągłe ziewnięcie zmusiło mężczyznę do przerwania wypowiedzi—najmniejszego zamiaru zostać masochistą. Zadzwoń za trzy godziny, idę jeszcze się zdrzemnąć.—dodał i rozłączył się

—Pff, leń patentowany.—mruknął do siebie Domen i odrzucił telefon na drugi koniec kanapy—Chyba nie mam wyboru i znowu muszę ćwiczyć sam. Na tego Mackenziego to zawsze można liczyć.—sarknął spoglądając na zegarek, który wskazywał szesnastą szesnaście

Rozłożenie maty i przygotowanie całego niezbędnego sprzętu zajęło mu niecałe osiem minut, jednak nim udało mu się w końcu odłożyć telefon i na dobre przystąpić do ćwiczeń dochodziła piąta.

Każda kolejna seria wywoływała u Domena ciężkie westchnięcia, pełne zrezygnowania, które jednak kulminację osiągnęły kiedy dochodził do połowy przedostatniej rundy. Z bliżej nieokreślonych przyczyn, podczas wykonywania wyskoku z przysiadu poczuł silne rwanie w łydce. Zaskoczony podczas lądowania zapomniał utrzymać równowagę, czego wynikiem było zaliczenie spektakularnej gleby. Kiedy już zaczął kontaktować z rzeczywistością uświadomił sobie, że ból wcale nie jest taki duży. W pierwszym odruchu chciał wrócić do ćwiczeń, ale przypomniał sobie co powtarzała jego mama kiedy wracał z Peterem zmordowany treningiem. "Odpocznij albo zrobisz sobie krzywdę" - to zdanie stało się mottem jego starszego o sześć lat brata, który miał tendencję do przepracowywania się.

Zrezygnowany Prevc wyciągnął się na kanapie już dwie sekundy po tym, jak wyjął z zamrażalnika schłodzony okład. Z uśmiechem ulgi przyłożył go do bolącego miejsca i rozpoczął skakanie po kanałach, które przerwał mu dzwonek w telefonie.

—Pff, teraz to sobie może, śpiąca królewna od siedmiu boleści.—mruknął pod nosem odbierając połączenie—Czego chcesz, obżartuchu?

—No wiesz, ja tu do ciebie dzwonię, żeby razem poćwiczyć, a ty co? Zero wdzięczności.—Mackenzie przewrócił oczami

—No sorry, Kenzie, ale się spóźniłeś. Robiłem swój trening i chyba naderwałem sobie łydkę, tam z tyłu, gdzie tak cholernie boli.

Przez chwilę panowała głucha cisza, po czym Kanadyjczyk przybił sobie facepalma.

—Zostawić takiego na chwilę samego to gorzej jak z dzieckiem.

_________________

Naprawdę chciałam, żeby to była historia, którą obiecałam, ale nie starczyło mi czasu, więc jeszcze trochę musicie na nią poczekać ;*

Tymczasem tym, którzy obchodzą Boże Narodzenie, chciałabym złożyć najserdeczniejsze życzenia zdrowia, śmiechu przy wigilijnym stole i abyście po Nowym Roku ten okres mogli nazwać udanym, mimo wielu niedogodności <3

Historie na razWhere stories live. Discover now