Niespełnione marzenie

116 14 5
                                    

Kiedy dorastamy wszyscy mamy swoje marzenia. Jedni pragną być astronautami, inni śpiewającymi na scenie gwiazdami, a jeszcze inni woleliby nie wyróżniać się z tłumu i przejść przez życie niezauważonymi. Zazwyczaj te pragnienia zmieniają się wraz z wiekiem, ludzie im starsi się stają tym bardziej przyziemne cele zaczynają sobie stawiać, jednak ja nigdy nie byłem gotowy na kompromisy.

Moje marzenie znali wszyscy, w sieci do dziś krąży filmik z dwunastoletnim mną, który mówi o medalach olimpijskich. Przez lata rzeczywiście było to coś, do czego dążyłem, moja motywacja do codziennego treningu nawet wtedy, gdy ledwo miałem siłę zwlec się z łóżka. Przez lata tylko tym zaprzątałem sobie głowę, ale wszystko zmieniło się w jednej chwili. W chwili, w której po raz pierwszy skoczyłem na skoczni mamuciej.

Do tamtego momentu loty narciarskie nie były dla mnie czymś wyjątkowym, zwykłe skoki tyle że na większym obiekcie, może nieco bardziej niebezpieczne. W telewizji wyglądały spektakularnie, ale dopóki nie poczułem adrenaliny z nimi związanej nie były szczególnie pociągające. Doskonale pamiętam swój debiut w Vikersund, zająłem wtedy 25 miejsce i od tamtej chwili pragnąłem czegoś więcej. Pragnąłem mistrzostwa świata w lotach.

Ta nieposkromiona żądza powstała we mnie na początku 2007 roku i z każdym mijającym dniem powoli narastała, żeby w końcu przerodzić się w palącą potrzebę posiadania tego tytułu. Ten stan osiągnąłem jednak nie tak dawno, po drodze dokonując wielu kontrowersyjnych decyzji, których zaczynam żałować. Przede wszystkim poświęciłem prawdziwą miłość.

Na przełomie pierwszej i drugiej dekady dwudziestego pierwszego wieku w skokach zadebiutował siedemnastoletni Słoweniec o imieniu Peter. Razem z nim i Gregorem byliśmy jednymi z młodszych skoczków, więc nie raz zdarzało nam się trzymać razem, a ja, jako najbardziej doświadczony często służyłem za swego rodzaju przewodnika. Nie przeszkadzało nam nawet to, że nie mogliśmy ze sobą za bardzo rozmawiać, wystarczało nam wspólne spędzanie czasu i okazjonalna rozmowa na migi czy przy pomocy rysunków.

To wytworzyło między nami pewnego rodzaju więź, która przetrwała nawet odejście z naszej grupy Gregora, wygrywającego raz za razem i niemającego czasu na dziecinne wygłupy. Nasza przyjaźń rozwijała się i pod koniec sezonu umiałem słoweński do tego stopnia, że nie mieliśmy większych problemów z prowadzeniem prostej rozmowy na temat pogody. Ale to nam wystarczało, sama obecność wystarczała.

Na początku nie rozumiałem, dlaczego tak się dzieje, miałem w końcu innych przyjaciół, których obecność nie była mi niezbędna do życia tak jak Petera. Za każdym razem kiedy wracałem do domu i zastawałem list  Kranja miałem wrażenie, jakby mój żołądek wypełniał się fruwającymi motylami, a gula podekscytowania utrudniała mi przełykanie. Nie czułem się tak nawet na randkach z Ewą, której przecież nie tak dawno się oświadczyłem, dlatego tak długo zajęło mi zrozumienie, co naprawdę się dzieje.

Tak silnych uczuć nie tłumiłem w sobie jeszcze chyba nigdy. Biłem się z myślami, a targające mną sprzeczne uczucia nie ułatwiały podjęcia decyzji, co powinienem zrobić. Z jednej strony wciąż postrzegałem związki jednopłciowe jako coś nienormalnego, a z drugiej nie byłem w stanie stłumić w sobie pożądania, które budziło się we mnie za każdym razem gdy chociaż pomyślałem o Prevcu. Rozważałem nawet całkowite zerwanie wszelkich kontaktów, ale nie mogłem zdobyć się na pozbawienie się chociaż tej prostej formy kontaktu z nim, jaką dawała mi przyjaźń.

Ku mojemu zaskoczeniu to Peter wykonał, prosząc mnie podczas finału sezonu w Planicy o rozmowę.

—Wiem, że masz niedługo brać ślub. Wiem, że to co powiem może ci się wydać dziwne, ale muszę to zrobić. Muszę spróbować, bo jeśli tego nie zrobię będę żałował do końca życia.—zaczął poważnie, siadając na moim łóżku—Wiesz Kamil, wydaje mi się, że się w tobie zakochałem.—powiedział niepewnie po chwili ciszy, a mnie zamurowało

Historie na razWhere stories live. Discover now