Kwarantannowa melancholia

109 13 2
                                    

Halvor zawsze myślał, że jego największym koszmarem będzie wizyta w wesołym miasteczku z amerykańskich filmów. Nie raz śnili mu się klauni, z twarzami pomalowanymi fluorescencyjną, białą farbą, którzy wyskakiwali z ciemnych alejek sprawiając, że gwałtownie zrywał się z łóżka i z łomoczącym sercem kilka minut dochodził do siebie. Nie było w tym nic dziwnego, w końcu kiedy był małym chłopcem jego starszy brat włączył mu niezbyt przyjemny film pod tytułem "31", jednak mimo tego jego lęk często był obiektem żartów.

Teraz jednak, kiedy zamknięto go na przymusowej izolacji domowej w Oberstdorfie na czternaście ciągnących się w nieskończoność dni musiał ponownie stworzyć swoją listę "najbardziej przerażających rzeczy".

Na samym początku zamknięcie w czterech ścianach nie wydawało się takie straszne, czy raczej on sam nie do końca był w stanie przetworzyć wystarczająco dużo informacji, żeby się tego bać. Trzy dni męczyła go wysoka gorączka, która nie spadała mimo stosowania silnych leków i kilka razy musiał ratować swoje komórki od przegrzania przy pomocy lodowatych pryszniców, co do najprzyjemniejszych nie należało. Zwłaszcza kiedy musiał stać na nogach, które sprawiały wrażenie przytłoczonych ciężarem górnej części ciała i mających się pod nim załamać w ciągu następnej sekundy. Dodatkowym problemem był silny kaszel, przez który rzucał się na łóżku jak w amoku, a resztkami świadomości czuł, że jeśli ten stan się utrzyma to wypluje płuca.

W piątkowy poranek obudził się na szczęście ze znacznie lepszym samopoczuciem. Ból głowy, do którego przyzwyczaił się na przestrzeni kilku ostatnich dni niemal zniknął, pozostawiając po sobie dziwne uczucie pustki, a kiedy spojrzał na wyświetlacz telefonu niemal zachłysnął się powietrzem. Była jedenasta trzydzieści cztery co oznaczało, że ostatnie dziewięć godzin przespał bez nieprzewidzianej pobudki spowodowanej duszącym kaszlem. Na pierwszy rzut oka nie było to nic nadzwyczajnego, jednak wycieńczony Granerud od razu poczuł się jak w niebie.

Tak jak każdego ranka zmierzył sobie gorączkę, choć dotarcie do zakopanego w stercie listków po tabletkach na podrażnione gardło termometru nie należało do najłatwiejszych zadań i uśmiechnął się jeszcze szerzej. Czuł, jakby minęły wieki od kiedy po raz ostatni temperatura jego ciała nie przekraczała trzydziestu ośmiu stopni, mimo że w rzeczywistości było to niecały tydzień temu.

Od tamtej chwili stan jego zdrowia stopniowo się poprawiał. Ciężko było na razie mówić o całkowitym wyleczeniu, jednak powracające siły były dobrym znakiem. Halvor zastanawiał się, czy mówił kiedyś trenerowi, jak bardzo go uwielbia. Nie dość, że od zawsze był dla niego niczym drugi ojciec, zbudował razem z nim trwającą miesiącami formę to jeszcze wystarał się specjalnie dla niego o mieszkanie, w którym mógłby zrobić więcej niż pięć kroków w szerz i trzy wzdłuż. Jeśli nie, to będzie musiał to zmienić przy pierwszej nadarzającej się okazji.

Sam apartament był naprawdę niesamowity, chociaż może wywierał tak silne wrażenie tylko dlatego, że Halvor ostatnie dwa tygodnie spędził upakowany na kilku metrach kwadratowych ciasnego, hotelowego pokoju. Miał tu kuchnię, salon, a wspaniałomyślny Marius zostawił mu nawet swoją konsolę do gier - czego chcieć więcej? W tamtej chwili Granerud nie narzekał na nic, jednak po dwóch dniach miał już szczerze dość przebywania w swoim towarzystwie. Błogosławieństwem okazał się dla niego Karl, który postanowił odwiedzać go codziennie, rozmawiając i dzieląc się domowymi obiadami, które były naprawdę wyborne.

Ten drobny gest ze strony Niemca kupił Norwega całkowicie. W momencie, kiedy tylko skosztował tradycyjnego niemieckiego mięsa pięć dziesiątych z Planicy zostało jakby całkowicie wymazane z pamięci Halvora, a z imieniem Karl Geiger zaczęło kojarzyć mu się najlepsze jedzenie, jakie kiedykolwiek jadł. Był wdzięczny za każde wymienione między nimi słowo, bo choć codziennie przez długie godziny rozmawiał ze swoją dziewczyną, nic nie mogło zastąpić mu wymiany zdań twarzą w twarz.

Po dziesięciu dniach miał już dość wszystkiego. Wszystkie gry, które zostawił mu Lindvik już mu się znudziły, na Netflixie nie mógł znaleźć żadnych wciągających seriali, a bieganie na które tak miał ochotę wciąż nie wchodziło w grę. Na jego szczęście spadł śnieg. Nie, żeby było to coś niezwykłego, w końcu wciąż trwała zima, ale na widok spadających z nieba małych płatków znudzony Granerud aż się uśmiechnął. Piszcząc jak małe dziecko wypadł do niewielkiego ogródka i zrobił najweselszego aniołka na śniegu jakiego kiedykolwiek widziała ludzkość.

Kiedy już trochę opanował podniecenie postanowił skorzystać z okazji i ulepić bałwana. Ale nie takiego tradycyjnego, trzy kule i garnek na głowie, co to to nie. Według planu to miał być bałwan przez duże "B", jedyny w swoim rodzaju i choć wyszedł nieco koślawo Norweg wciąż był zadowolony. Przez pewien czas myślał nad pasującym imieniem i dopiero kiedy przeglądał zrobione zdjęcia wpadł na pomysł, aby ochrzcić nowopowstałe dzieło majestatycznym imieniem Wilson.

Och tak, Halvorowi zdecydowanie nudziło się na kwarantannie. Jeśli miałby wymienić najciekawszą rzecz, którą zrobił w tym czasie musiałby poważnie się zastanowić między cerowaniem swoich skarpetek, a sprzątnięciem całego mieszkania, w którym aktualnie przebywał, jednak w chwili kiedy po otrzymaniu negatywnego wyniku testu przekroczył próg, z głośnym trzaskiem zamknął tamten rozdział swojego życia.

Zastanawiał się, czy będzie mógł wystartować w konkursach lotów. Często myślał, że niesamowitym byłoby wygrać dużą i małą kryształową kulę, jednak starał się od razu studzić głowę. Chociaż wciąż nie do końca odzyskał smak to był pewien, że woli nie napalać się zbytnio, żeby gorzka porażka nie drażniła jego niezagojonego gardła.

Ulżyło mu, kiedy siedząc na lotnisku rozglądał się dokoła i tworząc w swojej głowie względnie śmieszne memy doszedł do wniosku, że przynajmniej poczucie humoru nie opuściło go po tak długim czasie izolatki. W końcu co innego by mu pozostało, gdyby nie mógł już zabawiać swoich kibiców zabawnymi komentarzami do niekoniecznie zabawnych zdjęć?

_______________

Nie jest to nic wybitnego, ale miałam wielką ochotę napisać to od pierwszego dnia Halvora na kwarantannie, niestety doby mają to do siebie, że są za krótkie

Historie na razTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang