Dziesięć

22 2 0
                                    

Jocelyne

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Jocelyne

Ocknęła się nagle, gwałtownie prostując do pozycji siedzącej. Usiadła na łóżku, powiodła wzrokiem dookoła, po czym odetchnęła, gdy dotarło do niej, w którym miejscu się znajdowała. Wszystko było w porządku. Rozpoznawała swój pokój, znajomą pościel i stosy starannie poukładanych pluszaków. Nic, co mogłaby uznać za niepokojące.

Jocelyne odetchnęła, z wolna wypuszczając powietrze. Potrzebowała chwili, żeby wyrównać oddech i choć trochę uspokoić tłukące się w piersi serce. Palce wciąż nerwowo zaciskała na krawędzi kołdry, dopiero po chwili przymuszając się do poluzowania uścisku. Raz jeszcze westchnęła, przeczesała palcami włosy i opadła na poduszkę. Spojrzenie wbiła w sufit, zupełnie jakby na niemalże całkowicie gładkiej powierzchni mogła doszukać się czegoś więcej poza kilkoma pęknięciami.

Nic złego się nie działo. Po prostu śniła, tak jak wielokrotnie w ostatnim czasie. To były złe sny, które z czasem zaczęła ignorować i o których już dawno przestała mówić, nie chcąc niepotrzebnie zamartwiać rodziców. Co prawda podejrzewała, że tata wiedział – w końcu sam najlepiej wiedział jak kontrolować sny – ale jak długo nie zaczynali tego tematu, wszystko było w porządku. Na tyle, na ile to możliwe.

Najgorsze w tym wszystkim było to, że dręczące ją koszmary nie były po prostu wytworem jej wyobraźni. Oczywiście, nie działy się naprawdę, ale tylko Joce wiedziała, że kryło się za nimi coś więcej. Chodziło o wspomnienia, które nade wszystko pragnęła wyrzucić z głowy, choć szło jej to – najdelikatniej rzecz ujmując – dość marnie.

Przez kilka sekund leżała w ciszy, nasłuchując i próbując stwierdzić, co działo się wokół niej. Wyczuła, że wciąż było dość wcześnie, choć nie na tyle, by wszyscy wciąż spali. Niemalże z ulgą przyjęła odgłosy cichej rozmowy prowadzonej gdzieś w salonie, co pozwoliło jej się uspokoić. Najgorsze były momenty, w których budziła się nagle, w całkowitych ciemnościach i świadomością, że przez kilka następnych godzin będzie musiała leżeć w ciszy, czekając na nadejście świtu. Tym razem przynajmniej mogła zejść na dół i udawać, że wszystko w porządku, zresztą jak zwykle. Poniekąd tak właśnie było, zwłaszcza że do momentu, w którym znów zasypiała, naprawdę nie musiała obawiać się niczego poza zmęczeniem.

Mimo wszystko nie ruszyła się z łóżka. Leżała, z opóźnieniem uświadamiając sobie, że wciąż zaciskała palce – już nie na pościeli, ale w pięści. Spróbowała poluzować uścisk, ale ciało nie paliło się do tego, żeby współpracować. Jocelyne wciąż czuła się tak, jakby śniła – co prawda balansując gdzieś na krawędzi przebudzenia, ale przy tym nadal trwając w świecie snu. Nie słyszała niczego, ale to wcale jej nie uspokoiło. Czuła się oderwana od rzeczywistości, podświadomie wyczekując czegoś, czego nie umiała nazwać, ale co do czego była pewna, że prędzej czy później nadejdzie.

Słyszałam ich... Jestem prawie pewna, że znów ich słyszałam.

Jęknęła bezgłośnie. Poderwała się do siadu, tym razem nie tracąc czasu na siedzenie w łóżku. Zerwała się, szybkim krokiem doparła do okna i wyjrzała na zewnątrz. Zmrużyła oczy w blasku pierwszych promieni słonecznych. Brzask, pomyślała i udało jej się uśmiechnąć – w wymuszony, choć przynajmniej szczery sposób. Ulubiona pora dnia taty.

LOST IN THE TIME [KSIĘGA IX: KRWAWY KSIĘŻYC] (TOM 1/2)Where stories live. Discover now