Sto sześćdziesiąt pięć

13 1 0
                                    

Beatrycze

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Beatrycze

Jeden rzut oka na twarz Rafaela wystarczył, żeby zorientować się, że demon ani trochę nie był zadowolony z towarzystwa. Przyczaił się przy prowadzących na taras drzwiach, próbując ignorować wszystkich wokół i sprawiając wrażenie chętnego, żeby po prostu wyjść. Beatrycze łatwo mogła sobie wyobrazić, jak rozkłada skrzydła i wypada na zewnątrz, zostawiając zgromadzone w apartamentowcu towarzystwo same sobie.

Ani trochę mu się nie dziwiła. Już od chwili, w której odebrała telefon od Eleny, sprawy miały się co najmniej nieciekawie. Złe przeczucia nasiliły się, kiedy okazało się, że dziewczyna tak naprawdę nie miała pojęcia, co kryło się za lakonicznym stwierdzeniem „mamy kłopoty". Tak naprawdę była w stanie przekazać im wyłącznie tyle, bo i z tymi słowami miał zwrócić się do niej Andreas. Co prawda dodając jeszcze, że planowali natychmiastowe spotkanie w świecie bogini, ale to ani trochę nie rozjaśniało sytuacji.

Beatrycze już od dawna miała nadzieję na spotkanie z krewnymi, ale zdecydowanie nie w takich okolicznościach. W zasadzie od chwili, w której uświadomiła sobie, że niejako wybierali się między tu a teraz, zapragnęła zacząć niespokojnie krążyć, choć nie miała pojęcia, jak to miało się do przekonania, że wampiry zostały stworzone do czekania. Przynajmniej w tamtej chwili wampirzyca ani trochę nie czuła się cierpliwa. Och, wręcz przeciwnie.

– Tata powinien być za pięć minut – stwierdziła Elena, spoglądając na wyświetlacz telefonu.

– Przynajmniej sam, czy mam skoczyć po dodatkową kanapę? – sarknął Rafa, wznosząc oczy ku górze.

Dziewczyna jedynie wzruszyła ramionami. Jak gdyby nigdy nic podeszła bliżej męża, najzupełniej naturalnym ruchem obejmując go ramionami. Demon drgnął, ale nie zaprotestował, wyraźnie rozluźniając się pod jej dotykiem. Jak gdyby nigdy nic ujął Elenę za dłoń, ściskając ją i unosząc sobie do ust.

– A Mira? – zapytała cicho Elena. Przynajmniej ona jedna brzmiała na względnie rozluźnioną.

– Dotrze w swoim czasie.

Niepokój wrócił, silniejszy niż do tej pory. Beatrycze miała złe przeczucia, nad którymi nie potrafiła zapanować. Coś było nie tak. Ewentualnie panikowała bez powodu, zwłaszcza że ostatnie wspomnienie większego spotkania w świecie bogini nie należało do najprzyjemniejszych – i to mimo pozytywnego finału. Trycze uświadomiła sobie, że wcale nie była taka pewna, czy jest gotowa nie tyle na zobaczenie się z krewnymi, co ewentualne spotkanie z Ariadną. W ogóle nie była już niczego pewna.

To wcale nie tak, że dopiero co zadręczała się Jocelyne. Do tego stopnia, że Lawrence musiał dosłownie zmusić ją do siedzenia w domu, kiedy okazało się, że nie jest w stanie ot tak dotrzeć do samochodu, o dłuższej podróży przez Seattle nie wspominając. Wiedziała, że samokontrola nie jest czymś, co nabywało się ot tak, na dodatek w kilka zaledwie miesięcy, ale nie sądziła, że będzie aż tak źle – i że głód uderzy w nią aż tak gwałtownie, jakby w odpowiedni na nadmierny stres. Mogła przetrwać rodzinne uroczystości, znieść myśl o wyprowadzce Leany do absolutnie obcego (choć podobno miłego) gościa, a nawet względnie spokojnie przyjąć skutki wycieczki Aldero i Miriam do hotelu, w którym odbył się Zlot Uzdolniony, a jednak kiedy do tego wszystkiego doszła Joce...

LOST IN THE TIME [KSIĘGA IX: KRWAWY KSIĘŻYC] (TOM 1/2)Where stories live. Discover now