Rozdział 28

426 19 0
                                    

- Zgubiliście ją?!

Krzyknął Stiles.

- Stiles zamknij się.

Powiedziałam uważnie nasłuchując.

- Ona na prawdę umiera? Nie da się jej pomóc?

Zapytał Scott podchodząc do Cory. Do sali weszła Jeniffer.

- Nie możecie jej pomoc. Tylko ja mogę.

Powiedziała. Derek prawie się na nią rzucił gdyby nie to że Scott go złapał.

- Chciała uciec!

Krzyknął Hale. Nosz kurwa mać. Czy ktoś tu mnie słucha?

- Próbowałam się ratować.

Odparła.

- Torturujmy ją.

Włączył się Peter.

- Jestem za.

Powiedział Derek. Przewróciłam oczami i usiadłam na stole. Nie słuchałam zbytnio co mówili.

- Przepraszam... Pan Deucalion ugh... po prostu Deucalion wzywa Jeniffer Blake do recepcji. Macie 10 minut.

Usłyszeliśmy z radiowęzła. Głos należał do mamy... spojrzałam na Scott'a a on na mnie. Stanęłam na równe nogi. Miałam łzy w oczach. Bałam się o nią.

- Nic jej nie zrobi.

Powiedziała Jeniffer.

- Zamknij się...

Powiedziałam.

- Nie może. Scott wiesz dlaczego. Powiedz im prawdę.

Ponownie powiedziała.

- Powiedziałam zamknij się!

Krzyknęłam. Jeniffer została rzucona na ścianę od której się odbiła. Spojrzała na mnie.

- Leila... co ty zrobiłaś?

Zapytał Stiles.

- Nie chciałam... ja nie chciałam...

Powiedziałam załamującym się głosem.

- Zależy mu nie tylko na Derek'u.

Kontynuowała podnosząc się. Stiles złapał mnie za rękę i zamknął w swoim uścisku. Spojrzałam kątem oka na Jeniffer.

- Nie chodzi mu tylko o watahę alf. Szuka rzadkiego typu alfy.

Powiedziała.

- Prawdziwego alfy.

Powiedział Peter.

- Czyli?

Zapytał Stiles. Wytłumaczyłam mu ma szybko.

- Już ci lepiej?

Szepnął do mnie mój przyjaciel. Pokiwałam głową. Stiles puścił mnie ze swojego uścisku. Stanęłam obok niego.

- Musimy ją stąd wyprowadzić.

Powiedział Scott patrząc na Jeniffer.

- Bliźniaki nie pozwolą nam wyjść.

Powiedział Peter.

- Zajmę się nimi.

Powiedziałam równo z bratem.

- Pomogę wam ale wole mieć przewagę.

Oznajmił Peter.

- Masz na myśli broń?

Zapytał Stiles.

- Lepszą niż kij.

Powiedział Hale. Szukaliśmy czegoś dla Peter'a. Scott wyciągnął strzykawkę z epinefryną.

- To tylko ich wzmocni.

Powiedział Derek.

- Może to nie ich trzeba wzmocnić.

Powiedziałam wyrywając bratu strzykawkę i dając ją Peter'owi. On wbił ją sobie prosto w serce.

- Dobra. Derek, Jeniffer i Stiles bierzecie Corę i schodzicie do karetki. Ja i Peter zajmiemy się alfami. Leila ty tu czekasz.

Powiedział mój brat. Popatrzyłam się na niego jakbym chciała go zabić. Spojrzał na mnie.

- Bez dyskusji.

Powiedział i wyszli.

Aha.

Super.

Słuchałam tylko jak mój brat i Peter walczą z wilkołakiem.

- Leila jeśli mnie słyszysz... wyłaź natychmiast.

Usłyszałam głos brata w głowie. Wybiegłam jak oparzona. Przede mną stali bliźniacy a Scott pomagał Peter'owi w ucieczce. Pobiegłam prosto na wilkołaka. Zrobiłam wślizg między jego nogami. Podniosłam się i i zaczęłam biec za myślami brata. Wpadłam do kantorka gdzie był Scott i Peter.

- Jak się im wywiniemy?

Zapytałam. Scott poszukał rozwiązania i znalazł zsyp do pralni. Najpierw poleciał Peter. Tuż za nim Scott a ja dziesięć sekund po nim.

- Chociaż twoja siostra myśli.

Powiedział Peter. Ruszyliśmy do karetki pomagając Peter'owi. Otworzyliśmy drzwi i Stiles chyba dostał przez nas zawału.

- Kali ma kluczyki a pół minuty temu widziałem bliźniaków.

Powiedział mój przyjaciel.

- Zostańcie tu.

Powiedział Scott.

- Idę z tobą.

Powiedziałam. Scott spojrzał na mnie.

- Niech idzie. Nie możesz być tam sam.

Powiedział Peter. Uśmiechnęłam się na chwilkę. Scott ostatecznie się zgodził. Weszliśmy do szpitala. Szliśmy długim korytarzem po Derek'a i Jeniffer którzy zatrzymali się w windzie. Scott zatrzymał się.

- Są tu.

Szepnęłam słysząc ich myśli. Jak na zawołanie zaatakowali Scott'a. Przy okazji podrapali mnie w ramię. Co ja gadam. Miałam podrapaną całą rękę.

- Gdzie ona jest?! Próbujemy cię nie skrzywdzić!

Powiedzieli.

- Próbujcie dalej.

Powiedział mój brat który był przyparty do ściany.

- Też chce czegoś spróbować.

Powiedział ktoś i bliźniacy zostali porażeni prądem. Spojrzałam w bok. To była mama.

- Dzieci idziemy!

Powiedziała. Tak też zrobiliśmy.

- Wypuścił mnie. Powiedział że to gest dobrej woli.

Mówiła mama. Spojrzałam na moją rękę. Była cała we krwi. Trzymałam się za nią. Dociskałam resztki rękawa do ran aby chodź trochę je zatamować.

Dobrze że nie brzydzę się krwi.

Od Autorki
Kochani moi bardzo bym prosiła o gwiazdki i komentarze! Im więcej ich będzie tym szybciej będą pojawiać się rozdziały!
A teraz zostawiam wszystko w waszych rekach.
Trzymajcie się cieplutko :)

Wilczek ~Isaac Lahey~     WSTRZYMANEWhere stories live. Discover now