Rozdział 6

696 30 1
                                    

Kolejny dzień cudownej szkoły czas zacząć. Ubrana byłam w ciepły ciemnozielony sweter z golfem. Do tego czarne jeansy i czarne nike. Udałam się na francuski. Usiadłam w ostatniej ławce jak zwykle. Nigdzie nie mogłam znaleźć moich przyjaciół. Od wydarzeń w domu minęły dwa dni. Po lekcji ruszyłam do biblioteki. Znalazłam tam Stiles'a, Allison i brata. 

- Co knujecie?

Zapytałam podchodząc do nich. Pokazali mi tablet. Przeczytałam wszystko.

- Z boku masz tłumaczenie.

Powiedział Stiles.

- Nie potrzebuję, dzięki.

Odparłam i wróciłam do czytania.

- Jeśli coś ci się stanie Allison...

Zaczął Scott. Nie spojrzałam nawet na nich tylko dalej czytałam.

- Tu jest napisane że jad powala wszystkich. Na mnie i na Lydię nie działa. nie działa.

Powiedziałam i z uśmiechem oddałam tablet.

- Jak to nie działa?

Zapytał Scott.

- Strzała która była pokryta jadem nie zadziałała na mnie. Erica padła od samego trzymania. Ja nawet po połknięciu kropli nie zostałam sparaliżowana.

Wyjaśniłam. Po tym jak wszyscy wyszli z domu po tej całej akcji z watahą Derek'a znalazłam strzałę porytą jadem. Dlatego wiem ze jad na mnie nie działa. Pokiwali zgodnie głowami. Allison ruszyła porozmawiać z Jackson'em, Stiles z Lydią a Scott ruszył pisać test. Wyszłam na korytarz. Zanurkowała w mojej szafce. Przeszła koło mnie Erica. Spojrzała się na mnie z kpiącym uśmiechem. Trzasnęłam drzwiami od szafki. Wszystko pamiętam. Jej ryk w pokoju obok. Jej oczy, i te bezczelne drwiny. Wszystko.
Usłyszałam głosy.

- Nienawidzę cię! Jebana szkoła. Jesteś nikim Isaac!

W tym momencie ktoś oparł się o szafkę. Podskoczyłam. Spojrzałam w lewo. Stał tam Isaac. Głosy należały do różnych osób. Miałam łzy w oczach.

- Co się dzieje?

Zapytał. Chciał mnie chyba objąć. Odskoczyła do tyłu i wystawiłam rękę przed siebie. Dałam mu do zrozumienia że potrzebuję chwili.

- Nie słyszałeś?

Zapytałam.

- Czego? Nikogo tu nie ma Leila. Na szczęście masz okienko i nie spóźnisz się na lekcje.

Skwitował. Opuściłam rękę.

- Pamiętam. Twoje oczy, pazury i kły. I chęć zamordowania Lydii na rozkaz Derek'a.

Powiedziałam.

- Leila to nie tak.

Zaczął.

- Właśnie tak. Gdyby kazał ci zabić Scott'a zrobiłbyś to?

Zapytałam. Nie odezwał się.

- Albo mnie?

Ponownie zadałam pytanie. Isaac spojrzał się na mnie.

- Przepraszam.

Powiedział. Nie spodziewałam się tego.

- Żałuję. Na prawdę.

Powiedział. Nagle poczułam niesamowity niepokój. Bolała mnie ręka tam gdzie miałam bransoletkę Scott'a. Zaczęłam się trząść.

- Wszystko gra?

Zapytał Isaac.

- Nie. Coś jest nie tak.

Powiedziałam. Zdjęłam bransoletkę Scott'a. Wszystko minęło. Wzięłam biżuterię do rąk.

- Coś jest ze mną nie tak.

Powiedziałam ze łzami w oczach.

***

Jesteśmy w klinice weterynaryjnej w której pracuje Scott. Jestem tu z nim, Derek'iem i Isaac'iem.

- Weterynarz nam pomoże?

Zapytał podirytowany Derek.

- Zależy. Chcemy zabić czy ocalić Jackson'a?

Zapytał Deaton. Tak nazywał się szef Scott'a.

- Ocalić.

Odparł Scott. Weterynarz zaprowadził nas do pomieszczenia. Postawił na stole jakieś buteleczki.

- Więc jesteś... czarownikiem?

Zapytał Isaac.

- Nie. Weterynarzem.

Odparł z rozbawieniem Deaton.

- Nie mam skutecznej ochrony przed jadem kanimy.

Dopowiedział.

- Próbowaliśmy ataku. Prawie odciąłem mu łeb a Argent wpakował w niego magazynek.

Powiedział Derek.

- Nie ma słabych punktów?

Zapytał weterynarz.

- Nie umie pływać.

Odparł Scott.

- Przecież Jackson jest kapitanem drużyny pływackiej.

Powiedziałam. Deaton spojrzał się na mnie.

- Ścigacie dwie osoby. Marionetkę i właściciela marionetki.

Powiedział.

- Zabija morderców?

Powiedziałam bardziej do siebie.

- Twój ojciec był mordercą?

Zapytał Scott.

- Nie zdziwiłbym się.

Odparł Isaac. Wtedy wszystko we mnie uderzyło.

- Jesteś nikim! To twoja wina Isaac! Właź do zamrażarki! Bezwartościowy.

Słyszałam. Głos należał do jednej osoby. Cofnęłam się i oparłam o półkę. Oddech przyśpieszył. Wszyscy spojrzeli się na mnie.

- Wie pan dużo o istotach nadprzyrodzonych.

Powiedziałam. Deaton pokiwał głową.

- Możemy porozmawiać za chwile. Musze... się napić wody.

Powiedziałam i wyszłam do łazienki. Spojrzałam na siebie w lustrze. Złapałam się umywalki i zamknęłam oczy.

- Nikim. Nie masz żadnej wartości.

Głos był coraz cichszy. Wypuściłam powietrze z ust.

- Leila!

Usłyszałam wołanie brata.

- Już idę!

Odkrzyknęłam. Spojrzałam ostatni raz w lustro.

Wszystko jest już dobrze.

Wilczek ~Isaac Lahey~     WSTRZYMANEWhere stories live. Discover now