Rozdział XXXVII

1.1K 101 10
                                    



  Czułem się jakbym stał na pograniczu życia i śmierci. To przerażające uczucie, które pochłania cię całego i nie wypuszcza z objęć. Nie mogłem oddychać, choć tlen wypełniał moje płuca. Nie mogłem krzyknąć, choć moje usta były rozchylone. Nie mogłem się poruszyć, choć moje ciało było w pełni sił. Nie widziałem, choć moje oczy były otwarte.

  W moim ciele było za mało miejsca dla mnie. Zupełnie jakby ktoś wszedł w moje ciało i przejął nad nim kontrolę, a mnie zepchnął w otchłań, z której nie potrafiłem się wydostać. Z każdą podjętą przeze nie próbą walki, co raz głębiej zapadałem się w głąb siebie.

  Nagle dziwny impuls przeszył moje ciało. Był tak delikatny i zniknął tak szybko, że nie byłem pewien czy w ogóle był prawdziwy. Jednak poczułem jakąś zmianę. Zupełnie jakbym uniósł się kilka centymetrów, dzięki czemu znajdowałem się troszeczkę bliżej powierzchni ciemnego morza, w którym tonąłem od kilku dni.

  Uczepiłem się tego jak ostatniej deski ratunku. Nie musiałem długo czekać na kolejny impuls – tym razem nieco silniejszy od poprzedniego. Poczułem jakby ciągnęło mnie ku górze, więc postanowiłem pomóc temu czemuś. Wyobraziłem sobie, że chwytam się grubej liny, która świeciła, rozjaśniając mrok dookoła mnie.

  Dziwne uczucie pojawiło się jeszcze kilka razy, przeszywając mnie od stóp do głów. Czułem się nieco oszołomiony, ale wiedziałem, że nie mogę się poddać, ponieważ taka okazja może się nie powtórzyć.

  Gdzieś daleko w górze zobaczyłem mały jasny punkcik. Zdałem sobie sprawę, że zbliżam się do niego, ponieważ światło powiększało się co raz bardziej aż przysłoniło mi widok na wszystko dookoła i w końcu pochłonęło mnie całego.

  Potrzebowałem chwili, żeby zrozumieć co się stało. Zamrugałem szybko i... Chwila. Zamrugałem? Tak, chyba tak. Czy to znaczy, że...?

- Ash? – usłyszałem delikatny głos tuż obok mnie. Głos, który dobrze znałem. Głos, który kochałem.

  Spojrzałem prosto w błękitne oczy Alyii, która leżała pode mną, a z rozcięcia na jej czole sączyła się krew. Miała również opuchniętą wargę i policzek.

  W jednej chwili dotarło do mnie to co zrobiłem. Jeśli się nie myliłem, to Lionel podał mi Serum i zmusił do pojedynku, który sam zaproponowałem. Skoro tak, to Terrency nie może się dowiedzieć, że wróciłem i że jego świństwo już na mnie nie działa.

- Poluzuję uścisk, a ty kopnij mnie w krocze i przewróć na plecy. – powiedziałem ledwo poruszając wargami.

- Ale... - zaczęła dziewczyna, nic nie rozumiejąc.

- Po prostu to zrób. – powiedziałem z naciskiem, patrząc jej w oczy.

  Nieznacznie odsunąłem uda od jej boków i zamachnąłem się ręką, żeby ją uderzyć, ale Alyia wykonała moje polecenie i zgięła kolano, celując między moje nogi.

- To się nie skończy, dopóki jedno z nas nie zginie. – szepnęła, a ja skinąłem głową.

- Ja mam pistolet, a ty masz kamizelkę kuloodporną. – odparłem, gdy dziewczyna rzuciła się na mnie powalając mnie na plecy.

- Nikt nie uwierzy dopóki nie zobaczy krwi. – sapnęła, gdy szarpaliśmy się na ziemi. – Musisz postrzelić mnie w ramię tak, żeby kula drasnęła skórę.

- Nie skrzywdzę cię. – warknąłem zły na nią, że w ogóle o tym pomyślała.

- Będziesz musiał. – szepnęła cicho i przywaliła mi pięścią w szczękę. – Ufam ci.

Andetta (Zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz