Rozdział XXVI

1.3K 120 49
                                    


- Chyba nie muszę was sobie przedstawiać, prawda? – spytał Lionel z ironicznym uśmiechem.

  Zacisnąłem usta w wąską kreskę i napiąłem wszystkie mięśnie.

- Gwidon. – szepnąłem cicho, nie wierząc, że to naprawdę on był szpiegiem Lionela. Ufałem mu, pomagaliśmy sobie nawzajem, był jedną z najbardziej szanowanych osób w Genesis... Na samą myśl, że wszyscy uważaliśmy go za równego sobie, zalała mnie fala mdłości.

- Jak się masz, Ash? – spytał z perfidnym uśmiechem, po czym splótł ręce na piersi. Jego mina wyrażała gniew oraz pogardę, których adresatem była moja skromna osoba. Gdy jego spojrzenie wylądowało na mojej zakrwawionej bluzie, jego uśmiech stał się jeszcze szerszy.

- Jak mogłeś zdradzić Genesis? – warknąłem, robiąc krok do przodu. – Oni ci ufali. J a  ci ufałem.

  Gwidon parsknął śmiechem, w którym nie było ani krzty wesołości. Gdy na mnie zerknął, jego spojrzenie wyrażało jedynie wściekłość jakiej jeszcze nigdy u nikogo nie widziałem.

- Zaufanie to jedynie narzędzie zadawania bólu. – odparł z furią. – Gdyby to Matt stał na moim miejscu, nie zdziwiłbyś się, prawda? Ale gdy okazało się, ze to ja pracuję dla Lionel, to zabolało cię to. Bo mi ufałeś, a jemu nie.

  Spojrzałem na niego spokojnie. Wiedziałem co planował Lionel, a wypowiedź Gwidona tylko mnie w tym utwierdziła. Chciał zadać mi ból, żeby mnie złamać. Kiedyś mu się to udało, ale teraz nie zamierzałem się poddać bez walki.

- Jesteś zdrajcą. Nic niewartym wyrzutkiem społeczeństwa. Zdradziłeś swoją rodzinę. – odparłem z gniewem, który wzbierał w mojej piersi.

  W następnej sekundzie Gwidon stał krok przede mną i wymierzył mi cios pięścią prosto w szczękę. Cofnąłem się chwiejnie bardziej z zaskoczenia niż z bólu. Mężczyzna stał na pograniczu załamania i szaleństwa. Widać było, ze toczył ze sobą wewnętrzną walkę. Miał zaciśnięte pięści, a mimo to w jego oczach pojawiły się łzy.

- Nie waż się wspominać o mojej rodzinie! – ryknął zbolałym głosem. – Nie mam rodziny. I to ty mi ją odebrałeś!

  Ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy patrzyłem na niego z uniesionymi brwiami. Postanowiłem nie dać po sobie poznać, że jego słowa mnie dotknęły. Często rozmyślałem o tym, co by było gdybym stanął oko w oko z osobą, której odebrałem bliskich. Wmawiałam sobie, że nikt nie wiedziałby, że to ja stoję za zabójstwem. Bo skąd miałby się o tym dowiedzieć? Ale Gwidon jakimś cudem wiedział, że to ja. Domyśliłem się, że to Lionel mu powiedział. Postanowiłem poczekać aż mężczyzna zacznie mówić dalej, żebym mógł się przekonać czy jego słowa były prawdą.

- Dokładnie dwa lata temu, w urodziny mojej córki, pojechaliśmy do zoo. Moja żona i córka oglądały zebry, a ja poszedłem kupić dla nich lody. – kontynuował łamiącym się głosem. – Zniknąłem tylko na chwilę. Gdy wróciłem, zobaczyłem ciebie. Stałeś bokiem do mnie z pistoletem w ręce. A one...one leżały na ziemi z przestrzelonymi głowami, a ja nie mogłem niż zrobić. Odszedłeś bez słowa. Nie zawahałeś się. Mia miała tylko trzynaście lat! Miała przed sobą całe życie, ale ty postanowiłeś jej je odebrać! Jesteś mordercą! Przez ciebie zginęły setki niewinnych osób jak moja mała Mia i żona Kate!

  Przymknąłem oczy, ponieważ dobrze pamiętałem tamten dzień. Mieliśmy wtedy zlikwidować byłych pracowników Lionela, którzy kilka dni wcześniej uciekli z budynku Andetty. Było ich pięciu, a każdy z nich znajdował się w innym miejscu, które były najbardziej zatłoczone. Zamierzali wygłosić przemówienie przed ludźmi, ujawniając im prawdę o Andettcie, ponieważ do tej pory wszyscy myśleli, że byliśmy jedynie specjalnie wyszkoloną armią do zadań typu wykrywanie i likwidowanie zamachowców.

Andetta (Zakończone)Tahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon