Rozdział XXVII

1.3K 127 47
                                    



  Ciche pip-pip wdarło się do mojego mózgu niczym huragan. Próbowałem zignorować dźwięk, ale był on na tyle irytujący, że w końcu postanowiłem otworzyć oczy i sprawdzić skąd on dochodził.

  Gdy tylko rozchyliłem powieki, moje gałki oczne zostały zaatakowane przez światło. Ze świstem wciągnąłem powietrze. Oczywiście, towarzyszył temu ból złamanych żeber. Otworzyłem oczy i zamrugałem szybko, żeby przyzwyczaić się do jasności. Obraz przed moimi oczami nabrał kolorów i wyostrzył się.

  Leżałem na łóżku pod ścianą. Nie miałem na sobie koszulki, dzięki czemu mogłem zobaczyć fragment ogromnego purpurowego siniaka na moim brzuchu, ponieważ resztę zakrywał bandaż. Przesunąłem po nim opuszkami palców. Nie wyczułem złamanych kości.

  Moja lewa ręka była zabandażowana od barku aż po łokieć. Leżała zgięta pod kątem prostym na moim brzuchu unieruchomiona za pomocą temblaka. Poruszyłem palcami jakbym chciał się upewnić, że ręka nadal działa.

  W zgięciu prawego łokcia miałem przymocowaną cieniutką rurkę, która była połączona z kroplówką. Druga z rurek, która była wbita w moją dłoń miała swój początek w aparaturze, która stała obok mnie i pipczała dziwnie. Domyśliłem się, że sprawdzała moje funkcje życiowe.

  Sięgnąłem rękę w stronę urządzenia i wcisnąłem kilka przycisków. Ekran zgasł. Dopiero wtedy wyrwałem rurki z mojego ciała. Podniosłem się do pozycji siedzącej i spuściłem nogi na zimną podłogę. Jej chłód wniknął we mnie niczym tysiące małych szpilek. Zadziałało to na mnie pobudzająco.

  Rozejrzałem się dookoła. Oprócz mojego łóżka znajdowało się tutaj jeszcze pięć takich samych oddzielonych od siebie zasłonami. Poza nimi nie było nic, nie licząc zbyt wielu jarzeniówek, które nie zbyt dobrze wpływały na moje samopoczucie.

  A czułem się fatalnie. Oczy bolały mnie co najmniej tak jakby ktoś próbował mi je wypchnąć z czaszki. Postrzelona ręka też dała o sobie znać, gdy spróbowałem zacisnąć dłoń w pięść. Natomiast złożone do kupy żebra postanowiły mi przypomnieć o swojej obecności, gdy chciałem zaczerpnąć głęboki oddech. Czułem się tak jakbym został przejechany przez czołg. Nie. Przez dwa czołgi.

  Zdrową ręką odgarnąłem z czoła zabłąkany kosmyk włosów i wstałem. Nie okazało się to zbyt dobrym pomysłem, więc z powrotem opadłem na materac. Zaczekałem aż świat przestanie wirować i spróbowałem ponownie. Zignorowałem ogarniającą mnie falę mdłości.

  Gdy spojrzałem przed siebie, zauważyłem lustro na przeciwległej ścianie. Zrobiłem chwiejny krok w jego stronę, a później kolejny. Zamarłem, gdy zobaczyłem swoje odbicie w szklanej tafli.

  Moja górna warga zaczęła się goić, ale mimo to była lekko opuchnięta. Prawa powieka opadała nieco na moje oko z powodu opuchlizny i przybrała kolor dojrzałej śliwki. Podobny siniak zdobił moją szczękę. Czarne włosy miałem poczochrane, a z moim oczu ziała pustka. Zabiłem tyle rodzin, pomyślałem, jak mogłem pozwolić zginąć tym niewinnym osobom, podczas gdy ja nadal żyłem?

  Odwróciłem się gwałtownie od lustra, a w mojej głowie pojawiły się obrazy uprzednich wydarzeń – ukrywanie się w magazynie, strzał, rozmowa z Lionelem, Gwidon. Na to ostatnie wspomnienie moje ręce mimowolnie zacisnęły się w pięści. Było to wywołane złością za jego zdradę, ale równocześnie wyrzutami sumienia.

  Skierowałem się w stronę drzwi, ostrożnie sunąc nogami po zimnych płytkach. Złapałem za ich klamkę i zamarłem z uniesioną ręką. Zacisnąłem powieki. Po chwili odprężyłem się i wypuściłem wstrzymywane powietrze. Nacisnąłem klamkę i wyszedłem na zewnątrz.

Andetta (Zakończone)Where stories live. Discover now