Rozdział XXV

1.5K 130 51
                                    



  Gdy wydostaliśmy się powierzchnię, uderzył mnie panujący na zewnątrz chłód. Byłem pewien, że temperatura spadła kilka kresek poniżej zera. Wiatr wdzierał się pod materiał bluzy, łaskocząc moje ciało zimnymi językami.

  Zaczęliśmy w ciszy biec w stronę ogrodzenia, od którego dzieliło nas jakieś trzydzieści minut drogi. Zręcznie przeskakiwaliśmy nad kamieniami, powalonymi drzewami i kałużami. Bezszelestnie przemykaliśmy po labiryncie drzew i konarów.

  Fajnie było znów poczuć trawę pod stopami oraz wiatr na twarzy. Świeże powietrze stanowiło miłą odmianę od zatęchłego zapachu mokrej ziemi w podziemiach.

  Pół godziny później spomiędzy zarośli wyłoniło się ogrodzenie. Druty ciasno splecione ze sobą przywodziły mi na myśl klatkę. Wszyscy stanęliśmy przed siatką pod napięciem i spojrzeliśmy w stronę Sebastiana, który gestem dał znać, żebyśmy szli za nim.

  Po chwili zatrzymaliśmy się, a chłopak wskazał palcem na ogrodzenie. W miejscu, gdzie siatka powinna łączyć się ze słupkiem, znajdowała się dziura. Zupełnie jakby ktoś wyrwał lub specjalnie przeciął druty, żeby bez problemu mógł wejść do Salmary, a później z niej uciec. Domyśliłem się, że mogła to być sprawka Genesis lub innych osób, które mieszkały w Głuszy, a o których istnieniu nie mieliśmy pojęcia.

  Sebastian zaczął przepuszczać wszystkich po kolei, żeby przeszli na drugą stronę, a on sam przedostał się jako ostatni, uważając, żeby nie dotknąć siatki, która była pod napięciem. Przed nami rozciągała się ogromna polana i już z tej odległości było widać budynek Rządu– siedzibę Lionela- oraz unoszący się dym z kominów. Kawałek od nas znajdował się las, niestety o wiele rzadszy niż ten, z którego wyszliśmy.

  Budynek Rządu stał plecami do nas, a po jego dwóch stronach znajdowały się magazyny. Ruszyliśmy w jego stronę nieco wolniej niż poprzednio na wypadek, gdyby osłona nocy nie wystarczyła. Każdy z nas schował się za wybranym przez siebie drzewem i przykucnął.

  Gdy spojrzałem na zegarek, okazało się, że była dziewiętnasta czterdzieści pięć. Teraz pozostało nam tylko czekać, więc oparłem się plecami o pień drzewa i przymknąłem oczy. Pod moimi powiekami pojawił się obraz z kamery, który pokazał mi Zeke. Mimowolnie zacisnąłem ręce w pięści.

  Natychmiast odwróciłem się w stronę siedziby Lionela, gdy usłyszałem przyciszone głosy. Ktoś właśnie zmierzał w stronę magazynu, z którego mieliśmy wykraść Serum. Zmrużyłem oczy, żeby mu się lepiej przyjrzeć. Z niedowierzaniem uświadomiłem sobie, że to Lionel. Co on tutaj robił, do cholery?

  Spojrzałem w prawo, a później w lewo na swoich przyjaciół. Wyglądali na równie zszokowanych co ja. Przeniosłem wzrok z powrotem na Lionela. Z tej odległości nie mogłem usłyszeć o czym rozmawia ze swoimi ludzkimi zabaweczkami, ale byłem pewien, że chodziło o Serum. Po chwili Terrency podszedł do magazynu, przyłożył rękę do świecącego na niebiesko ekranu, po czym rozległo się ciche piszczenie. Drzwi otworzył się z sykiem, a ja zdałem sobie sprawę, że jeśli utkniemy z Zekem w magazynie, to nie będziemy mieli jak uciec.

  Terrecy wszedł do środka. Po trzech minutach wyszedł na zewnątrz i w eskorcie czterech żołnierzy wrócił do budynku Rządu.

  Zerknąłem na zegarek, który wskazywał dwudziestą. Skinąłem głową na Zeke'a, a później na Halsey, Logana oraz Craiga. Czas zacząć zabawę, pomyślałem.

  Ciężarówka punktualnie podjechała pod magazyn. Jeden z żołnierzy otworzył tylne drzwi i dał znak innym, żeby zaczynali. Dwoje z nich weszło do hangaru, a ja zacząłem cicho odliczać. Gdy doszedłem do dziewięćdziesięciu, pojawili się na zewnątrz, niosąc jeden z sejfów. Oznaczało to, że ja i Zeke mieliśmy tylko półtorej minuty na dostanie się do środka.

Andetta (Zakończone)Where stories live. Discover now