Rozdział III

3.4K 232 16
                                    

  Przeciągnąłem się i odrzuciłem kołdrę na bok. Usiadłem na krawędzi łóżka. Była dokładnie ósma rano. Idealna pora, żeby pobiegać.

  Przebrałem się w wygodny strój, zawiązałem buty i wyszedłem z pokoju. Zeke zalegał na kanapie przytulony do poduszki. Wyglądało to dość zabawnie. Wielki goryl tuli małą poduszkę obleczoną w żółtą poszewkę. Ledwo udało mi się powstrzymać od wybuchnięcia śmiechem. Po cichu wyszedłem z domu.

  Przymknąłem oczy i wziąłem głęboki oddech. Moje płuca wypełniło świeże, mroźne powietrze poranka. Promienie słoneczne przeciskały się przez gęste korony drzew, trafiając na przeszkodę w postaci mgły.

  Zarzuciłem na głowę kaptur, poprawiłem kaburę pod pachą i włożyłem do uszu słuchawki. Pierwszym kawałkiem na mojej liście był utwór ,,My Songs Know What You Did In The Dark" zespołu Fall Out Boy. Cóż za ironia losu. 

  Zrobiłem kilka pajacyków, żeby pobudzić mięśnie do pracy. Zacząłem od truchtu. Jako zmutowany nastolatek miałem wspaniałą kondycję, przez co nigdy się nie męczyłem. Biegałem z przyzwyczajenia. Był to chyba jedyny dobry nawyk, który został mi po ,,Andettcie".

  Wyminąłem drzewo, przeskoczyłem nad kałużą i zwiększyłem tempo. Gdyby ktoś mi się teraz przyglądał, zapewne zobaczyłby tylko rozmytą plamę i stwierdził, że mu się przywidziało.

  Napiąłem mięśnie i zmusiłem się do jeszcze szybszego biegu. Wiatr zrzucił mi z głowy kaptur i zaczął targać moimi włosami na wszystkie strony. Zignorowałem to. Lubiłem to uczucie wolności. Powinienem raczej powiedzieć, to złudzenie uczucia wolności.

  Pozwoliłem sobie na kolejną dawkę emocji. Wygrzebałem z pamięci wspomnienie, które należało do tych najgorszych. Przypomniałem sobie dzień, w którym to wszystko się zaczęło. Dzień, w którym zostałem odmieńcem.

  Miałem wtedy jedenaście lat i od trzech lat mieszkałem w siedzibie Chimery. Lionel przyszedł na salę treningową, gdzie akurat ćwiczyliśmy boks. Stałem przy worku treningowym zwisającym z sufity, który był dwa razy większy ode mnie. Raz po raz uderzałem w niego, stosując technikę pokazaną przez nauczyciela.

  Nagle poczułem na ramieniu czyjąś dłoń. Gdy się odwróciłem zobaczyłem przed sobą Lionela Terrency'ego. Jego sięgające ramiona kruczoczarne włosy oraz idealnie skrojony garnitur sprawiały, że wyglądał trochę upiornie. Owo wrażenie wzmacniał fakt, że uśmiechał się w taki sposób jakby się zastanawiał czy cię przytulić czy też może zamordować.

- Obiekcie sto sześćdziesiąt, chodź proszę ze mną. – powiedział takim tonem jakby sobie ze mnie drwił.

  Bez słowa zdjąłem rękawice bokserskie, rzuciłem je na podłogę i poszedłem za nim. Zauważyłem, że przy drzwiach w dwuszeregu stoją wszyscy z mojego rocznika. Stanąłem więc obok Zeke'a czy też obiektu sto sześćdziesiąt jeden.

  Lionel poprowadził nas korytarzem do dwuskrzydłowych białych drzwi. Wszyscy wiedzieliśmy co nas tam czeka. Nie był to pierwszy raz, gdy wchodziliśmy do wschodniego skrzydła.

  Już za drzwiami przegrupowano nas w dziesięcioosobowe grupy. Razem z Zeke'm byliśmy w szesnastym zespole. Pojawili się Uzdrowiciele i zabrali nas do osobnych pomieszczeń.

  W pokoju stało dziesięć łóżek. Każde z nich znajdowało się w oszklonej wnęce. Tak naprawdę były to lustra weneckie. W ten sposób osoba z zewnątrz miała nad nami przewagę – mogła nas obserwować, ale my jej nie. Przy każdym łóżku znajdowała się mała szafka, na której leżały różnego rodzaju strzykawki, fiolki oraz inne przyrządy lekarskie.

Andetta (Zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz