Sto siedemdziesiąt trzy

Zacznij od początku
                                    

– Cześć – rzucił i zabrzmiało to niemal pogodnie. Przemieścił się na tyle swobodnie, bym nabrała pewności, że w pobliżu nie było nikogo, kogo natychmiast moglibyśmy spłoszyć. – Eve rozłączyła się jakichś pięć minut temu, ale to nic. Dziewczyna jest tam i najwyraźniej nigdzie się nie wybiera – wyjaśnił usłużnie, skinieniem głowy wskazując odpowiedni kierunek.

Zaskoczona, podążyłam za jego spojrzeniem. Powoli znikający księżyc ledwo przebijał się przez chmury, leniwie odbijając się od wzburzonej wody. Czułam wyłącznie wilgoć i chłód, co jedynie utwierdziło mnie w przekonaniu, że nikt od dawna nie zapuścił się do tego miejsca. Chyba wolałam nie wiedzieć, czy taka decyzja brała się z braku pożytku dla tego miejsca, czy jednak... czegoś bardziej nadnaturalnego. Jeśli w pobliżu skryła się żywiąca ludzką krwią wampirzyca, rozwiązań mogło być naprawdę wiele.

Spory kawałek od miejsca, w którym schronił się Dimitr, dostrzegłam zarys czegoś, co okazało się niewielką, blaszaną budką. Kiedy przyjrzałam się dokładniej, zorientowałam się, że czas i wilgoć zdążyły odcisnąć ślad na blaszaku. Budynek – o ile takie określenie w ogóle wchodziło w grę – wyglądał na wyniszczony, przeżarty przez rdzę i, przynajmniej na pierwszy rzut oka, całkowicie opustoszały. Choć wierzyłam, że to wyłącznie pozory, gdy instynktownie posłużyłam się mocą, uważnie lustrując umysłem okolicę, wyraźnie wyczułam cudzą obecność. Wampirzyca nawet nie próbowała jej ukrywać, najpewniej cudownie nieświadoma działania telepatii.

Odetchnęłam. Serce zabiło mi mocniej, choć sama nie byłam pewna dlaczego. Okej, znaleźliśmy ją, ale...

– Co teraz? – zapytałam, niespokojnie spoglądając na Isabeau.

Wyraźnie się zawahała. Skrzyżowała ramiona na piersi, wciąż wpatrzona w kryjówkę Melanie. O dziwo na twarzy Beau odmalowała się przede wszystkim troska.

– Skoro tam jest, to wiele ułatwia – przyznała, ostrożnie dobierając słowa. – Zwłaszcza że nie czuję nikogo innego. W ogóle, więc raczej nie musimy obawiać się dodatkowych komplikacji. Tak sobie myślę... Pójdę sama – zadecydowała, ale to nie zabrzmiało ani trochę zachęcająco.

– Beau... – zaczęła z wahaniem Layla.

Wampirzyca potrząsnęła głową.

– Kiedy widziałam ją ostatnim razem, była przede wszystkim przerażona. Nawet zaproponowałam jej pomoc, ale nie przyszła. – Isabeau wzruszyła ramionami. – Poradzę sobie, jeśli spróbuje uciec. Nie jest utalentowana, o telepatii nie wie niczego, więc... Nie chciałabym, żeby się wystraszyła, jeśli nagle wparujemy jej tam w szóstkę. Zapanuję nad sytuacją i dopiero wtedy dam wam znać – zapewniła nieznoszącym sprzeciwu tonem.

Wydawała się pewna swego, zresztą nic nie wskazywało na to, żeby zamierzała dać nam jakikolwiek wybór. Ostatecznie żadne z nas nie zaprotestowało, ale i tak obserwowałam ją z powątpiewaniem, kiedy ruszyła w swoją stronę. Poruszała się lekko, ukrywając swoją obecność, co pozwoliło jej bez przeszkód dotrzeć aż do wejścia blaszanej zabudowy. Zatrzymała się przed drzwiami, bez zbędnych ceregieli decydując się zapukać. Chyba tylko Isabeau mogła zdobyć się na coś podobnego, zupełnie jakby uprzejmości i nagłe pojawianie się w cudzej kryjówce w istocie szły ze sobą w parze.

Z daleka trudno było mi ocenić, co działo się w środku. Przede wszystkim dzięki telepatii wyczułam nagłe poruszenie i – och, a jakże! – panikę, ale nic ponadto. Beau wciąż tam stała, spokojna i rozluźniona, ani trochę nie wyglądając na kogoś, kto spodziewał się ataku. Ten w istocie nie nadszedł, a dookoła wciąż panowała przede wszystkim cisza.

– Melanie? – spróbowała raz jeszcze Isabeau. Znów zapukała, choć z łatwością mogłaby po prostu wyważyć drzwi i dostać się do środka. – Pamiętasz mnie? Chcę porozmawiać.

LOST IN THE TIME [KSIĘGA IX: KRWAWY KSIĘŻYC] (TOM 1/2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz