Wiatr

1K 97 263
                                    

***

Na Średnim Prospekcie świat właśnie zmierzał ku końcowi.

Może przecznicę dalej sytuacja prezentowała się zgoła inaczej, może Sportowy Klub Mistrzów nadal stał w tym samym miejscu co zawsze, ciężko powiedzieć, ale maszerujący w stronę domu Yuuri odniósł niepokojące wrażenie, że tu i teraz pogoda postanowiła wyładować całą swoją frustrację i obrócić wszystko w perzynę. Zderzenie dwóch skrajnych frontów spowodowało bowiem, że jesienna aura nagle się załamała, a po spokojnych, słonecznych dniach przyszedł czas na lokalną apokalipsę - drzewa zostały bez uprzedzenia ogołocone z resztek przebarwionych liści, niebo zasnuło się warstwą nieprzeniknionej szarości, natomiast temperatura spadła o dobre dziesięć stopni, zmuszając ludzi do zastąpienia cienkich płaszczy puchowymi kurtkami. W efekcie mroźny wiatr wiał jak opętany, tym mocniej i gwałtowniej, bo długie ulice, otoczone nieprzerwanymi rzędami kamienic, były dla niego idealnymi tunelami powietrznymi do zademonstrowania pełni możliwości.

Idący wzdłuż kolejnych prospektów łyżwiarz musiał aż zgiąć się w pół, żeby jakkolwiek przeciwstawić się temu żywiołowi. Mimo to zimne igły atakowały go z praktycznie każdej strony: kąsały twarz, wciskały się między zwoje szalika, kłuły ukryte w kieszeniach dłonie, szarpały za poły krótkiej kurtki i wdzierały się pod nogawki dresowych spodni. Momentami wiatr był nawet na tyle bezczelny i napastliwy, że zwykłe wzięcie oddechu okazywało się karkołomnym zadaniem. Po czymś takim łzy zwyczajnie musiały stanąć w oczach, niezależnie od tego, czy była to wina zamiatanego z chodnika kurzu, zmęczenia sytuacją, czy też tego, że Katsuki miał już serdecznie dość mijającego dnia.

Nie rozumiał rosyjskiego klimatu. Nie rozumiał i odmawiał wszelkich prób zrozumienia.

Ale cokolwiek było tu do rozumienia czy akceptowania, należało zacisnąć zęby i cierpliwie przeć do przodu. I tak po pięciu minutach drogi, które normalnie powinien pokonać w niecałe trzy, Yuuri zdołał jakoś dotrzeć do apartamentowca, wtaszczył się do windy, aż w końcu przemarznięty do szpiku kości wjechał na trzecie piętro. Podwyższenie poziomu tlenu w powietrzu wewnątrz budynku sprawiło, że niemal zakręciło mu się od tego w głowie, jakkolwiek w uszach wciąż huczało od wizgającego dookoła wiatru. A może to słyszał echo uderzających o mury porywów...?

Nieważne. Wszystko było nieważne, nieistotne, a przede wszystkim miał to najzupełniej gdzieś. Chciał się po prostu ukryć przed światem, wymazać swoją obecność z listy ludzkości, zapomnieć, ile spraw bez uprzedzenia zwaliło mu się na głowę i rozbiło tym samym uporządkowany grafik. I to zupełnie nie była jego wina. Gdyby chociaż zawinił, to mógłby zacisnąć zęby i powoli się z tego wytłumaczyć, ale na głupotę i niefrasobliwość innych nie miał już sił. A lista przewin była naprawdę długa: hotel w Lake Placid wysłał mu przed południem lakonicznego e-maila, że muszą anulować rezerwację, bo nagle zabrakło im wolnych pokoi, chociaż już przed trzema tygodniami wszystko zostało sprawnie opłacone; jakaś juniorka niechcący zabrała Yuuriemu pokrowiec na płozy i musiał przez dobre pół godziny biegać po hali, żeby go odnaleźć; podczas treningu na lodowisku nieuważny Yurio zderzył się z nim plecami, za co oczywiście od razu przeprosił, ale jak to on - szybko i z pewnym lekceważeniem... Tyle wystarczyło, żeby sprawić, że Yuuri poczuł całkowite zniechęcenie życiem, co w zestawieniu z szalejącym ciśnieniem i mroźnym wiatrem było jednoznacznym gwoździem do trumny.

Chciał uciec. Zniknąć. Przestać na chwilę istnieć. Zamknąć się w ciemnej garderobie i udawać, że wcale go tu nie było. Chciał być na tyle samolubny, żeby ten jeden raz skupić się na sobie i swoich bolączkach. Dlatego gdy Yuuri znalazł się przed mieszkaniem, ostrożnie otworzył drzwi, wsunął się do środka i rzucając ciche, nienachalne "wróciłem", zrobił krok do przodu, by...

Pozdrowienia z Petersburga!Where stories live. Discover now