Niekłócenie

1.1K 109 161
                                    

***

- Viktor, ty chyba oszalałeś... - powiedział cicho Yuuri.

- Tak, to już wiem. - Siedzący po lewej stronie Viktor wsunął palce między palce rozcapierzonej dłoni narzeczonego i delikatnie ją objął. Yuuri nie zaoponował. Głównie dlatego, bo ręka Rosjanina wciąż była wyjątkowo zimna po niedawnej ulewie, a kto wie, czy strach i wyrzuty sumienia po niedawnej kłótni też nie miały jakiegoś udziału w wychłodzeniu organizmu. Trudno było jednak powiedzieć, czy Viktor wybrał ten gest, bo chciał po prostu dodać otuchy Japończykowi, czy może sam podświadomie łaknął ciepła innego ciała, chociaż kanapa, sweter i kubek herbaty z malinami powinny wystarczyć aż nadto. - Yuuri, nie chcę roztrząsać, czy to sensowne czy nie, bo zdrowy rozsądek skończył się w momencie, kiedy wziąłem na siebie dwa etaty. Po prostu powiedz mi, czego ode mnie oczekujesz. W czym mogę ci pomóc. Jak mam postąpić z tym całym Grand Prix...

Yuuri zacisnął usta i spojrzał na zwróconego ku niemu Viktora - na wciąż delikatnie wilgotne włosy, które lśniły w świetle stojącej obok lampy, na wpatrzone w niego oczy, przypominające w tym momencie dwa przydymione szafiry, oraz na usta, te stworzone do śmiechu i żartów usta, które dziś były wygięte w niewłaściwą stronę. Obraz zwątpienia i absolutnej skruchy. Widok, którego nigdy nie powinien zobaczyć. Który napawał go nieuzasadnionym lękiem, że to mógł być koniec pewnego etapu ich relacji.

- Chciałbym, żebyś we mnie wierzył - poprosił więc cicho, próbując doszukać się znajomych, ciepłych gwiazd na nowo rozświetlających przygaszony błękit. Na próżno.

Viktor westchnął tylko przez nos, uśmiechnął się jakoś tak smutno, odwrócił głowę w przeciwną stronę i pokiwał nią na znak przyjętej pokuty.

- Nie powinienem ujmować tego w ten sposób - przyznał pokornie, a potem przymknął powieki, jakby był bardzo, ale to bardzo zmęczony ostatnimi wypadkami oraz stanem nieustannego napięcia. - Dałem się ponieść złości jak pierwszy lepszy arogant, chociaż obiecałem ci, że nasze życie będzie idealnie. Oczywiście sama sprawa z przydziałami to jedno, ale sposób, w jaki się zachowywałem... w jaki na ciebie krzyczałem... i że w ogóle... ja... Nie, tego nic nie usprawiedliwia. Skrzywdziłem cię. Po prostu.

- Viktor. Ej, Vitya. - Yuuri przechylił się w bok, wyciągnął wolną rękę w stronę Viktora, dotknął dłonią twarzy ukochanego, po czym obrócił ją ku sobie, powoli i cierpliwie głaskając zaczerwieniony policzek. - Tak się zwyczajnie nie da. Wiem, że kłótnie to okropna rzecz, chyba nikt bardziej ode mnie ich nie znosi, ale jak byśmy nie próbowali, nie jesteśmy w stanie ich uniknąć. Bo gdybyśmy się nie kłócili, to właściwie byłoby tak, jakby nam nie zależało. A mi zależy. Bardzo zależy. Tak bardzo zależy i tak bardzo chciałbym cię uchronić przed całym złem, że czasami nie przeszkadza mi nawet to, że mógłbyś mnie znienawidzić.

- Nigdy w życiu bym...! - zaczął Viktor, ale Yuuri położył mu kciuk na ustach.

- Wiem. Mimo wszystko i mimo całej mojej słabości... wiem. - Yuuri nachylił się i zetknął swoje czoło z czołem Viktora. W przygaszonym świetle prążki znaczące błękitne tęczówki przypominały barwą ciemne fale na Newie. - A mnie wcale nie rani to, co wykrzykujesz, kiedy jesteś zły. O wiele bardziej martwię się tym, co mówisz, kiedy zachowujesz się całkiem normalnie. Jak wtedy, gdy stwierdziłeś, że nic dziwnego, że nie umiem odnaleźć w sobie erosa, skoro nigdy nie miałem dziewczyny. Ale mnie to wtedy trafiło... Dwa dni nie potrafiłem na ciebie spojrzeć...

Yuuri ostrożnie odsunął się od Viktora, lecz ani na chwilę nie spuszczał z niego wzroku, a splecione dłonie nadal pozostawały na swoim miejscu. Nie, nie zamierzał go puścić. Ani teraz, ani nigdy.

Pozdrowienia z Petersburga!Where stories live. Discover now