Telefon

1.1K 121 265
                                    

***

Nauczenie rodziców korzystania z komputera przypominało trochę walkę z poczwórnym lutzem - niby się dało i może nawet warto było o to zabiegać, ale jednocześnie okazało się to tak pracochłonne, że człowiek szybko dochodził do wniosku, że ten toeloop... znaczy, że tradycyjny telefon też miał swoje plusy. No bo ile można było powtarzać, że ikonki otwierało się dwoma kliknięciami, ale już takie rozpoczęcie transmisji wideo wymagało zaledwie jednego? Albo że pochylanie się nad klawiaturą wcale nie poprawiało głośności, za to pozwalało Yuuriemu przypatrzeć się fascynującemu, przyprószonemu siwizną przedziałkowi taty? Właśnie. Yuuri poddał się w tej kwestii już dobre pięć lat temu, więc po przeprowadzce do Petersburga tym bardziej nie próbował zmieniać starego przyzwyczajenia, tylko na własny koszt dzwonił do domu. Ot, na przykład żeby zameldować się po ostatnim wyjeździe z Hasetsu.

- Halo? - rozbrzmiało pogodnie w głośniku telefonu, gdy siedzący na kanapie Yuuri wreszcie połączył się z daleką Japonią. - Yu-topia Katsuki, w czym mogę pomóc?

- Cześć, mamo - odezwał się łyżwiarz i już chciał położyć dłoń na grzbiecie Makkachina, kiedy przypomniało mu się, że psiaka tu nie było. Ach, no tak, przecież wciąż siedział u Yakova... Zamiast tego Yuuri zdecydował się więc sięgnąć po stojący na stoliku kubek, by upić z niego dwa łyki stygnącej kawy. - Nie przeszkadzam?

- Yuuri! - odezwała się z radością Hiroko, a potem coś po drugiej stronie zaszeleściło, zachrobotało, zastukało, aż wreszcie rozległo się przytłumione "Mari, zastąp mnie na pięć minut, Yuuri dzwoni". Oho. Siostra nie będzie z tego zadowolona. W końcu była pora obiadowa i na pewno musiała zwijać się jak w ukropie przy wydawaniu katsudonu. - Więc? Co tam u was? Dotarliście bezpiecznie do domu? Odpoczęliście?

- Tak, tak, wszystko w porządku. Przyjechaliśmy do mieszkania gdzieś przed północą i nawet trochę odespaliśmy, tylko wciąż czujemy się nieco oszołomieni po zmianie czasu - wyznał ostrożnie Yuuri, starając się przegnać sprzed oczu wizję tego, co działo się tuż po ich wylądowaniu... tyle że w łóżku... kiedy jeden na udach drugiego... i ten... no. - Teraz jest już prawie dziesiąta, więc niedługo będziemy się zbierać do pana Felstmana, żeby odebrać od niego Makkachina.

- A Vicchan? Śpi jeszcze? - zainteresowała się rodzicielka.

- Nie no, co ty, mamo. Jakbyś go nie znała. Już od dobrej godziny jest na nogach i jeśli dobrze słyszę... - Yuuri odsunął telefon sprzed ucha i skupił się, by usłyszeć zza ściany jednostajny szum. - ...to właśnie bierze prysznic.

Rozległo się ciche westchnienie i Katsuki praktycznie zobaczył oczyma wyobraźni, jak uśmiech mamy nieco przygasa.

- Pewnie brakuje wam onsenu... - stwierdziła dobrotliwie.

- Może trochę...? - odparł Yuuri i praktycznie od razu potrząsnął głową. W końcu dopiero co byli w Yu-topii, gdzie wymoczyli się za wszystkie czasy: zarówno w gorących źródłach, jak i pod znacznie mniej sympatycznymi, przeciekającymi rynnami. - Ale nie jest jakoś tragicznie. Przecież mamy w mieszkaniu wannę.

- Dużą?

- Odpowiednio - rzucił, ale zaraz niemal zachłysnął się kawą, gdy uprzytomnił sobie, że mogło to zabrzmieć cokolwiek... wiadomo. Jakby próbowali się w niej kąpać razem jak w onsenie. I oczywiście to była prawda, bardzo aktualna nawet, ale mama nie musiała o tym wiedzieć w takich szczegółach. Ani w ogóle w jakichkolwiek. - Znaczy, odpowiednia dla dwumetrowego Rosjanina! Więc ja się tym bardziej mieszczę. A nawet pływam. Żabką. W obie strony i naokoło.

- Naprawdę? No popatrz... Te zachodnie wynalazki są naprawdę ciekawe. Z jednej strony zaskakuje mnie to, że ludziom nie żal zużywać tyle wody, no ale z drugiej strony jeśli nie mają łaźni, to pewnie jest to dla nich forma relaksu - przyznała mama.

Pozdrowienia z Petersburga!Where stories live. Discover now