Toaleta

2.2K 207 213
                                    


***

Nawet wtedy, kiedy etap łóżkowy poranków już się zakończył, a wszystkie całusy zostały sprawiedliwie rozdzielone, wstawanie wciąż posiadało swój niepowtarzalny urok, który nie był do tej pory znany samotnie mieszkającemu mężczyźnie. A już szczególnie, gdy miał on na nazwisko Nikiforov. We dwójkę wszystko szło zupełnie inaczej, może trochę wolniej, może bardziej chaotycznie, ale też weselej i mniej utartymi schematami. Tak właściwie to synchronizacja w tańcu była prawdziwą pestką wobec konieczności skoordynowania czynności dwóch organizmów o zupełnie odmiennych zegarach biologicznych. Dla Viktora i Yuuriego - skowronka i sowy - to właśnie trywialna codzienność stanowiła większego rodzaju wyzwanie niż międzynarodowe konkursy. I tak nigdy nie było wiadomo, kiedy który wstanie (a właściwie po ilu buziakach to nastąpi), czy Mahomet przyjdzie... znaczy, czy kawa zdąży przyjść do śpiącego królewicza, czy królewicz przyczłapie do kawy, zamiast do kubka przyklejając się ustami do odkrytej łopatki, oraz jakimi słowami narzeczeni się przywitają i czemu to mimo wszystko najczęściej było imię któregoś z nich.

Każdego nowego dnia zachowanie ukochanego stanowiło dla Nikiforova zupełną loterię - i to taką, w której Viktor zawsze wygrywał. Jak dziś.

Powolny, regularny plask gołych stóp o podłogę zaalarmował myjącego zęby Rosjanina, że do łazienki właśnie zbliżało się jego zaspane, a pewnie i rozczochrane kochanie. Viktor odwrócił więc głowę i i spojrzał na drzwi akurat w momencie, gdy ubrany w bokserki oraz rozciągniętą koszulkę Yuuri wkroczył do pomieszczenia lekko zygzakowatym, niepewnym krokiem.

- Cze... - Katsuki zatrzymał się i ziewnął tak przepotężnie, że Viktor aż uniósł brwi na widok wytrzymałości japońskiej szczęki. - ...eeeść.

- Heść, Heść - odpowiedział Nikiforov równie niezrozumiale z powodu ust pełnych piany, a potem splunął do umywalki i odsunął się nieco w bok, by ułatwić ukochanemu dostęp do kranu. - Lagujesz jak zwykle? - zapytał już normalnie.

Yuuri wykonał trudny w zidentyfikowaniu taniec rękami, który równie dobrze mógł być zwyczajnym potwierdzeniem, jak i egipskim tańcem wzywającym deszcz.

- Czyli tak - zaśmiał się Viktor, szczoteczką do zębów kiwając zachęcająco w swoją stronę. Zaspany mężczyzna westchnął i z półprzymkniętymi oczami zaczął zbliżać się do Rosjanina. - Pamiętaj, lustro to w tę stronę. Podążaj za moim głosem. Dobrze... Tylko nie szalej na zakrętach, bo za prysznicem suszą misiaki...

Viktor przerwał nawigowanie, wydając z siebie wesoły jękopisk, kiedy chłodna ręka Yuuriego wślizgnęła się między jego gołe przedramię i pachę. Taki już pech kogoś, kto demonstracyjnie paradował z rana w samej bieliźnie (nie, żeby którykolwiek z nich miał coś przeciwko). Chociaż Katsuki nadal znajdował się w trybie oszczędzania energii, był śmiertelnie niebezpieczny, bo wciąż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, gdzie znajdowały się słabe punkty śmieszkującego narzeczonego. Oraz jak je wykorzystać, żeby skutecznie odsunąć jego myśli od misowych czy innych królisiowych skojarzeń.

Uśmiechnięty Viktor wrócił do szczotkowania zębów, podczas gdy Yuuri odłożył trzymane w garści okulary na bok i zajął się myciem twarzy. Wsunął dłonie pod strumień, a potem kilkukrotnie zaczerpnął zimnej wody i prychając trochę jak kot, a trochę jak jakiś ciepłolubny Japończyk, opłukał twarz z senności. Rosjanin nawet - a może szczególnie - w takich momentach nie mógł dowierzyć własnemu szczęściu, że przyszło mu żyć z równie uroczym człowiekiem. Dla niego Yuuri mógł choćby wyjmować pranie do pralki albo wiązać worek ze śmieciami, a Viktor zachwycałby się wirtuozerią, z jaką pracują jego ręce. Miłość była chyba najbardziej niebezpieczną chorobą mózgu. I wciąż nie znaleziono na nią lekarstwa.

Pozdrowienia z Petersburga!Where stories live. Discover now