Mewy

1.3K 155 240
                                    

***

W pogrążonej w szarawej ciemności sypialni rozległ się miarowy, cichy plask gołych stóp wędrujących przez parkiet - to Viktor bez najmniejszego słowa skargi wysunął się spod kołdry i niemal na palcach podążył w stronę zaciągniętych roletami szyb. Świeżo obudzony mężczyzna przystanął przed jedną z nich, wysunął rękę do znajdującego się najdalej łóżka okna, po czym ostrożnie przekręcił klamkę, uchylając jedną z jego połówek. Przez niewielką, pionową szparę od razu wdarły się do pokoju trzy rzeczy: promienie słońca, które już od dobrej pół godziny oblewały budzący się Petersburg, rześkie powietrze doprawione lekko słonawym zapachem morza oraz krzyk mew. Ubrany jedynie w spodenki Viktor wziął głębszy wdech i odetchnął pełną piersią, czując na torsie mieszający się ze sobą chłód bryzy i ciepło dnia. Przeciwstawne bodźce, jakie docierały do jego mózgu, idealnie pasowały do sprzecznych uczuć, jakie targały wnętrzem poszukującego inspiracji łyżwiarza.

Viktor zamknął oczy i uważniej wsłuchał się w mewi płacz, zapowiadający kolejny pracowity dzień zarówno dla ptaków, jak i dla ludzi. Oczywiście wraz z zakończeniem sezonu łyżwiarskiego dni stały się o wiele spokojniejsze i mniej obfite w ćwiczenia, lecz mimo to wciąż spędzali razem z Yuurim po dobre dwie godziny na lodzie, by utrzymać kondycję - jeśli jeszcze nie na Grand Prix, to przynajmniej na okazjonalne letnie ice shows. Tylko że właściwie po raz pierwszy w życiu Viktora przestrzeń między kwietniem a październikiem nie była jedynie wielkim ciągiem zmieszanych ze sobą dni, wypełnionych obmyślaniem nowych programów, ćwiczeniem ich, występowaniem w reklamach, udzielaniem wywiadów, pokazywaniem się na imprezach czy odbębnianiem spotkań na szczycie. Te spędzane w rodzimym mieście miesiące były osłodzone czymś szczególnym. Szczęściem. Przyjemnym preludium przyszłości, która nie wydawała się już wcale takim odległym, nic nie znaczącym frazesem. Wraz z powoli, acz nieubłaganie kończącą się karierą Nikiforov wreszcie zawitał do bezpiecznego portu... I jeśli nie chodziło o Petersburg, to pragnął, aby na starość tym portem stało się Hasetsu.

Białe mewy przemykały po jasnobłękitnym niebie, podnosząc raz za razem swoje ptasie skargi. Czy to przypadkiem nie mijał rok, odkąd wtedy, na japońskiej plaży, Yuuri po raz pierwszy otworzył się przed Viktorem? Dokładnie wtedy Rosjanin wreszcie zrozumiał, że nie miał przed sobą czarującego młodzieńca z bankietu w Soczi, ale pełnego wątpliwości, lęków i niskiej samooceny łyżwiarza. Kogoś, kto za wzór postawił sobie swoje zupełne przeciwieństwo, kto pracował ciężko jak nikt inny i kto jak już się uśmiechał, to uśmiechał się najpiękniej na świecie. I właśnie ten sam płacz ptaków towarzyszył im tam, w Hasetsu, gdy ściskali sobie dłonie jak równorzędni partnerzy, oraz tu, w Petersburgu, gdy Yuuri wyciągał rękę nad kołdrą w poszukiwaniu zaginionego narzeczonego.

Dwa miasta, które dzięki krzykom mew zlały się w jedno miejsce, jak jednością stały się dwa pochodzące z nich serca. Bo każdy z nich coś zyskał wraz z pojawieniem się w nowej miejscowości: Viktor rodzinę, która akceptowała to, jakim szczerym i w gruncie rzeczy prostym człowiekiem przecież był, a o czym zapomniał na wiele, wiele lat, a Yuuri dom, do którego mógł wreszcie w pełni przynależeć.

Viktor odetchnął ostatni raz, a potem pozostawił uchylone okno i wrócił do śpiącego Katsukiego. Ostrożnie przysiadł na łóżku, spoglądając na swoje pogrążone we śnie kochanie. Yuuri leżał na lewym boku, a prawą dłoń wysunął daleko przed siebie, kładąc ją na rosyjskiej połowie łóżka, jakby spodziewał się pochwycić znajdującego się tam mężczyznę. Ale narzeczonego nie było, dlatego twarz Japończyka zdobił mimowolny grymas zmartwienia. Viktor rozczulił się na ten widok, dlatego położył dłoń na czarnej czuprynie i zaczął ją miarowo głaskać. Teraz nie zamieniłby tego słodkiego śpiocha na żadnego, choćby najbardziej atrakcyjnego tancerza, jakiego kiedyś spodziewał się spotkać... Nie, inaczej. Tak naprawdę nie musiał niczego wybierać ani zamieniać. Przecież Yuuri miał setki, tysiące odsłon, a każda kolejna była bardziej nieprzewidywalna i fascynująca od poprzedniej. W ten oto sposób znalazł swoje niewyczerpalne źródełko zaskoczeń i inspiracji. Viktor zmrużył oczy, nie przerywając ani na moment gładzić ukochanego mężczyznę...

Pozdrowienia z Petersburga!Where stories live. Discover now