Yakov

1K 102 187
                                    

***

Dom Yakova przez ostatnie... ten... no... niech-to-nikogo-nie-interesuje-psia-jego-mać-ile lat był cichym, opustoszałym, gromadzących kurz i roztocza miejscem, z którego nawet sędziwy trener wolał zwiewać tak często, jak to się tylko dało. Szczególnie od czasu rozwodu z Lilią przesiadywanie tam nie miało szczególnego sensu, dlatego pierwszym-drugim domem stał się Sportowy Klub Mistrzów. I mało tego - Feltsman z takim zacięciem trenował przeszło trzy pokolenia łyżwiarzy figurowych, że bywały nawet momenty, że raz na ruski rok (w przenośni i całkiem dosłownie) nocował tam w kanciapie ochrony, przy okazji łupiąc ze stróżami w karty. No tak, ale to było kiedyś, za starych, dobrych czasów pierestrojki, zanim jeszcze nie nabawił się reumatyzmu, a lewe kolano nie zaczęło promieniować jak jakaś zniszczona elektrownia w Czarnobylu. Jedno się jednak nie zmieniło na przestrzeni lat: sam Yakov oraz jego dyscyplina. Dlatego właśnie nikt się nie dziwił, że Rosja - a wcześniej Związek Radziecki - niezmiennie dzierżyła mistrzowskie tytuły w przynajmniej jednej konkurencji, skoro miała takich zdeterminowanych i długowiecznych trenerów.

A, tak, właśnie. Nie pomylił się. Trzy pokolenia już będzie, z okładem pewnie nawet. No. Tyle lat w tym wariackim zawodzie już przesiedział, aż można było pomyśleć, że mu tyłek do tego lodowiska na stałe przymarzł. Pozazdrościć można. Tylko że gdyby ten durny Vitya się dowiedział, że znaczyło to również to, że Yakov oficjalnie został trenerem już w wieku 28 lat, to chyba do reszty by z tym Katsukim zdziczał...

Ha! Czy on pomyślał "do reszty"? Tak jakby do tej pory kompletnie nie oszalał, a wraz z nim wszyscy i wszystko dookoła! Przecież kiedy tylko ten smark nieuczesany ni z tego, ni z owego poleciał do Japonii, żeby trenować jakiegoś cudem wykopanego spod ziemi samorodka, machina wywracająca życie Yakova Feltsmana ruszyła pełną parą. Na najważniejszego wychowanka awansował wówczas młody, debiutujący w seniorach i porywczy jak pasikonik na wspomagaczach Jurij Plisetsky, z którym nerwowy szkoleniowiec miał chyba więcej życiowych nieprzyjemności niż z samodzielną aplikacją czopków. Żeby go jednak jakoś okiełznać i przy okazji dać nowy, tym razem absolutnie niepodważalny autorytet, Yakov zdecydował się na podjęcie naprawdę drastycznych kroków.

I zadzwonił po najlepszą nauczycielkę baletu, jaką znał - swoją byłą żonę.

Która natychmiast wprowadziła się z powrotem do jego domu.

Razem z Jurijem i jego rozwalającym sierść po kątach kotem.

Uch... Za dużo...

To jednak wydarzyło się rok temu, więc wszelkie znaki na niebie i ziemi jasno wskazywały, że wraz z końcem sezonu i przeprowadzeniu Jurija przez najważniejsze zawody łyżwiarskiego cyklu, legendarna primabalerina zakończy cały ten eksperyment z pomieszkiwaniem w domu Yakova i odda mu pełnię władzy nad odrodzonym, zdyscyplinowanym wychowankiem. No, i może nad pilotem do telewizora też... Nie mógł się jednak mylić bardziej. Bo właśnie dziś, niedzielnego popołudnia roku pańskiego 2017, jakieś dwanaście miesięcy od strategicznego wezwania, Lilia nadal odpoczywała na szerokim, jakby dwuosobowym, obłożonym poduszkami fotelu i dystyngowanie popijała herbatę ze zdobionej, filigranowej filiżanki. Znajdującą się tuż obok kanapę zajmował za to Yakov, który nadrabiał wczorajszą gazetę i od czasu do czasu sięgał po szklankę z whisky, zerkając z niejaką podejrzliwością na kobietę.

Ale serio... filiżanka? Ile można było z takiego paciarajstwa się napić? Dwa siorbnięcia i już? O nie, nie z nim były takie numery. Yakov niezmiennie preferował sprawdzoną szkołę starych, dobrych, solidnych szklanek w metalowych koszyczkach, które nie dość, że były pojemne, to jeszcze wytrzymałe. Przynajmniej w połowie. Drugą połowę w razie stłuczenia zawsze można było dokupić za kilkaset rubli, a nie, wydawać krocie za cały zestaw jak te nowobogackie duperele sprowadzane z-

Pozdrowienia z Petersburga!Where stories live. Discover now