***
- Kompletnie nie czaję tych zadań na dokańczanie przysłów i związków frazeologicznych - prychnął pod nosem Yurio i potrząsnął nerwowo głową. - Na przykład to. "Dopóki dzban wodę nosi...". Kto normalny nosi w tych czasach wodę w dzbankach? Wodociągi są. I kanalizacja. A jak wypadnie awaria, to się idzie do supermarketu i kupuje butelkowaną, o.
Po wygłoszeniu tej niezwykle cennej, życiowej mądrości nastolatek ponownie zagłębił się nosem w podręcznik, ale jak się wkrótce okazało - linijkę dalej pojawiły się kolejne komplikacje.
- Albo to. "Przez żołądek do..." - mruknął i zwrócił zielone oczy na siedzących naprzeciwko niego mężczyzn. - Do jelita, oczywiście. Jeszcze tyle się na biologii nauczyłem. Chociaż jak sobie przypomnę tę ostatnią lekcję o enzymach, to aż mnie-
- Do serca - wtrącił nieoczekiwanie Viktor.
- Co? - Yurio łypnął znad książki i zmarszczył brwi. - Serca? Że niby czyjego? Bo mojego to na pewno nie. Już ja dobrze wiem, co i z czym mam połączone. No chyba że to tobie fizjoterapeuta wcisnął coś nie tam, gdzie trzeba.
- Nic nie rozumiesz. Chodzi o takie... takie ogólne serce. W sensie że ktoś zdobył twoje względy przez to, jak fantastycznym jest kucharzem - wyjaśnił nieco szerzej Viktor i skinął głową w stronę znajdującego się obok narzeczonego. - Dla przykładu dzięki katsudonowi polubiłeś mamę Yuuriego, bo w ten sposób zyskała twój szacunek. Przez żołądek... do serca - wskazał na podręcznym modelu.
Yuuri zignorował ten drobny szczegół, że dla Viktora epicentrum układu pokarmowego znajdowało się gdzieś nieprzyzwoicie poniżej pępka, a zamiast tego skupił się na zdegustowanym nastolatku. Yurio przyszedł do ich mieszkania przed dobrą godziną, potrzebując pilnej pomocy przy odrabianiu pracy domowej, lecz jak zwykle się w takich przypadkach działo, chłopak przyjmował porady ze straszliwym oporem i poddawał je w wątpliwości tak wielkie, jakby był co najmniej starożytnym filozofem nieustannie roztrząsającym zasady napędzające świat. Tylko że tu nie o sens życia chodziło, ani nawet o spektakularne teorie, a o dwie strony A4 zadań z angielskimi idiomami.
Przez które cała ich trójka miała teraz nie lada problemy.
- Yurio, bo mi się wydaje, że bierzesz to wszystko trochę zbyt dosłownie - wyznał wreszcie Yuuri, spoglądając pojednawczo to na jednego, to na drugiego Rosjanina. Dwie przeciwstawne siły ścierały się ze sobą niczym woda i benzyna, a on musiał siedzieć po środku tego logistycznego chaosu z ołówkiem w dłoni, próbując bezkrwawo zażegnać rodzący się konflikt. No powodzenia, no. Normalnie jakby uzbroić antyterrorystę w patyk. - To są przede wszystkim przenośnie. Nie możesz brać ich zbyt dosłownie, tak samo jak niedosłownie przedstawiamy programy na zawodach.
- Spoko, tylko że moja zdolność pojmowania przenośni skończyła się na agape. I na tym poprzestańmy - zakomenderował Yurio, kreśląc coś w notatkach.
- No chyba właśnie nie poprzestaniemy, jeśli ty nie skończysz odrabiać lekcji - westchnął Viktor, kładąc głowę na opartej o stół ręce, na co Yurio wyraźnie się nastroszył.
- A co? Amputujesz mi tu coś? - zaperzył się i alarmująco mocno ścisnął trzymany w dłoni długopis. Yuuri w tym czasie skapitulował i sięgnął po drugą kartkę z kserówką, zapełnioną przykładami do dokończenia.
- Czemu niby miałbym ci cokolwiek... - Viktor był już w połowie pytania, kiedy nagle uniósł brwi i pstryknął palcami na znak rozgryzienia zagadki. - Ach. Imputować.
- No to przecież właśnie powiedziałem. Wiem, bo Yakov regularnie tak mamrocze - prychnął w rewanżu Plisetsky, odtrącając długopisem wystawiony w jego kierunku palec. - Nie moja wina, że jesteś tak samo głuchy jak i łysy.
![](https://img.wattpad.com/cover/122611161-288-k435071.jpg)
YOU ARE READING
Pozdrowienia z Petersburga!
FanfictionNowy zbiór lekko powiązanych ze sobą one-shotów o wspólnym życiu Viktora i Yuuriego (oraz Makkachina!) w Petersburgu. Niedozwolone ilości cukru i fluffu, nieco wieczorowej pikanterii i oczywiście mnóstwo miłości. Wybuchające jajka, prysznicowe eksce...