Vicchan

1.6K 160 194
                                    

***

Tak się szczęśliwie i absolutnie nieprzypadkowo złożyło, że Viktor i Yuuri po przeprowadzce do Petersburga niemal od razu trafili na bożonarodzeniową przerwę. Nie w głowie im jednak było kolędowanie ani przygotowywanie wystawnych wieczerzy (wystarczyło nieco ozdób, dobry humor i wzajemna obecność), kiedy jednocześnie mieli huk roboty związanej z urządzaniem przestrzeni dla dwóch osób. Praktycznie z godziny na godzinę sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie, a na nikłe światło dzienne wychodziły kolejne zaskakujące sprawy związane ze wspólnym mieszkaniem. I tak jeśli narzeczeni akurat nie byli skupieni na obowiązkowych ćwiczeniach rozciągających, to długie, leniwe, kanapowe godziny spędzali na obgadywaniu miliona tematów, od tak trywialnych kwestii jak podział miejsca w szafie (Yuuri zarzekał się, że nie potrzebuje więcej niż pięciu wieszaków), po naprawdę ważne punkty jak harmonogram treningów (kiedy to Viktor nagle zapragnął się sklonować).  Właściwie połowa świąt minęła im tylko na dowiadywaniu się o sobie nowych rzeczy, które w zaciszu Yu-topii oraz dzięki opiece mamy Katsuki tak zwyczajnie po trochu im umknęły.

Jedna z takich niespodzianek przytrafiła się również ostatniego dnia przed powrotem na lodowisko, kiedy to siedzący na kanapie Katsuki ni z tego, ni z owego zaczął przypominać chmurę gradową.

- Yuuri? - zagadnął Viktor, który właśnie wkroczył do salonu uzbrojony nie w tarczę, ale w dwa solidne kubki z herbatą. Czujne rosyjskie oko od razu wychwyciło zmianę na twarzy ukochanego, chociaż mózg nie potrafił jeszcze równie szybko i poprawnie zinterpretować miny. - Czy coś się stało?

Japończyk zrobił niezidentyfikowany ruch głową, jakby już miał przytaknąć, lecz w połowie się rozmyślił, potem zamierzał zaprzeczyć, ale tego też zaniechał, a ostatecznie skończyło się na wzruszeniu ramion. Całość przypominała bardziej otrząsanie się z mrówek niż jednoznaczną odpowiedź.

- Viktor, bo jest taka sprawa... W sumie nawet nie sprawa, tylko tak mnie to zaczęło... zastanawiać. - Yuuriemu w końcu udało się wysłowić, ale długie pauzy robione między słowami wskazywały na to, że zadanie nie należało do łatwych. Gorzej, brzmiało śmiertelnie poważnie. - Zdaję sobie sprawę, że pewnie nigdy nie będę mógł się w pełni odwdzięczyć za to, że pozwalasz mi ze sobą mieszkać... Ale wiesz... Chcę... Chcę się jakoś zrewanżować.

Wydawało się, że trzymający kubki Viktor zaraz widowiskowo omdleje i herbata rozleje się po podłodze niby świeża krew, lecz szczęśliwie naczynia bezpiecznie spoczęły na stoliku, a kręcący głową Rosjanin przysiadł się do ukochanego i wsunął rękę za plecy, obejmując go.

- Och, Yuuri... Przecież tłumaczyłem ci, że to żaden problem. Po pierwsze to kwestia wygody. Po drugie to ja odwdzięczam się za to, że mieszkałem w Yu-topii. A po trzecie... - Nikiforov zawiesił głos i uniósł do góry prawą dłoń, na której połyskiwała złota obrączka. - ...powinienem kontynuować?

- Raczej zrozumiałem, panie prokuratorze - westchnął Yuuri, zmuszając Viktora do opuszczenia ręki. - Po prostu chcę być wobec ciebie fair. Ty cały ten czas mnie trenujesz, a ja? Czuję się jak jakiś darmozjad - zauważył. - Nie wiem już, co mam zrobić, żeby było ci łatwiej... Pozwól mi chociaż częściej gotować i wyprowadzać Makkachina na spacery.

- O nie, to już jest pierwszorzędny zamach stanu! - rzucił Viktor, trącając palcem koniuszek nosa Yuuriego. - Jak dla mnie to i tak wyskakujesz z Makkachinem stanowczo za często i głaskasz go stanowczo zbyt długo, żebym miał ci pozwolić na dalsze zagarnianie jego uwagi. Że już nie wspomnę o tym, że jak śpi pomiędzy nami, to pysk kieruje w twoją stronę! Czy tak chcesz okazać swoją miłość, hm? Bo jak dla mnie to pierwszy krok ku rozwodowi!

Nawet jeśli ton wypowiedzi pełen był przesadzonego patosu, jakby wspomniany psi pysk stanowił co najmniej dowód zdrady, to mina Rosjanina wcale świadczyła o zazdrości. Właściwie nie świadczyła. Prawie nie świadczyła. Prawie, chociaż... Chociaż może coś w tym wszystkim jednak było. Yuuri przyjrzał się uważniej twarzy Viktora, wydętemu, rumianemu policzkowi i zmarszczonym brwiom. Czyżby naprawdę chodziło mu tylko o "kradzież" pupila, czy może jednak powodem reakcji było powodzenie, jakim pies cieszył się w oczach Katsukiego? Yuuri uśmiechnął się nieznacznie. Pewnie o oba, a Viktor podświadomie nie umiał się pogodzić z tym, że pierwsze miejsce w listach priorytetów dwójki ukochanych stworzeń mógłby zajmować ktoś inny niż on.

Pozdrowienia z Petersburga!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz