Zimno (NSFW)

1.9K 101 185
                                    

***

Nic nie zapowiadało nadchodzącej katastrofy, ale ta prędzej czy później nadejść jednak musiała. Przecież ledwie co uniknęli zasypania żywcem przez mokry śnieg (i co z tego, że ostatnio zrobiło się chłodniej - mieli już maj!), który zaczął padać tak nagle, że nie zdążyli nawet obrać kursu spaceru z powrotem na dom, a i tak nie obyło się bez problemów. Wieczorna przechadzka skończył się więc na tym, że biegli przez dwie przecznice do ciepłego mieszkania - tych dwóch totalnych wariatów oraz ich nie mniej szalony pies - podczas gdy Rosjanin cały ten czas modlił się, żeby tylko Yuuri nie zaczął przypadkiem gderać, że to wszystko było winą Viktora, który nie wziął czapki i w ten sposób rozgniewał pogodowe bóstwo. Dopiero kiedy dopadli do drzwi apartamentowca, a potem zasapani wtaszczyli się do pustej windy, mieli czas na oszacowanie strat w ludziach... czy może bardziej strat na ludziach, które przybrały postać rozwianych włosów, podtopionych półbutów oraz mokrych plam na wierzchnich ubraniach. Viktor zaśmiał się pod nosem, odgarniając z czoła posklejaną grzywkę. Sam Makkachin wyglądał teraz jak jedna, wielka, kudłata bieda stojąca na czterech rozkraczonych nóżkach, więc aż strach było pomyśleć o tym, jak prezentował się...

Viktor spojrzał w lewo, na zdejmującego okulary narzeczonego - i aż zaniemówił z wrażenia z tym swoim szerokim uśmiechem przyklejonym na pół twarzy. Na czarnych rzęsach Yuuriego perliły się bowiem drobne kropelki wody, które w oczach oczarowanego Rosjanina wyglądały niczym drobne gwiazdki śnieżynek, a bladość japońskiej cery niesamowicie kontrastowała z rumianymi policzkami oraz uroczo zaczerwienionym czubkiem nosa. Nawet ten podstępny, gruby szalik, który częściej był źródłem frustracji Viktora, bo skrzętnie zasłaniał usta ukochanego, teraz wydawał się czystym błogosławieństwem, ponieważ spływał łagodnie z ramienia, ukazując szyję wraz z widocznym na niej bladoróżowym śladem.

I stało się. Gdy dotarli do mieszkania, ziemia osunęła się Viktorowi spod stóp, a  padający za oknami mokry śnieg stał się metaforycznym grobem dla spokojnego, opanowanego mężczyzny. Na wolności pozostała już tylko ta część rosyjskiego łyżwiarza, która zupełnie straciła głowę dla Yuuriego i przepadła w tych oczach, w tym uśmiechu... a potem w jego ramionach i ustach, gdy drzwi wreszcie się za nimi zamknęły. Nie wiedział, co w tamtym momencie myślał sobie Yuuri, ale Viktor mógł tylko zgadywać, że i na nim niespodziewana plucha wywarła niemałe wrażenie. W końcu jak rzadko kiedy Katsuki nie uciekł przed gorącym pocałunkiem, tylko zostawił narzucony na grzbiet Makkachina ręcznik i otoczył rękami pas narzeczonego, wyznając cicho:

- Viktor... zimno...

Po tych słowach Viktor niemal siłą zdarł kurtkę z Yuuriego, a Yuuri próbował pozbyć się płaszcza Viktora, na ślepo wymacując kolejne guziki. Nikiforov poprzysiągł sobie w myślach, że następnym razem założy coś z zamkiem błyskawicznym, o, albo w ogóle nic nie założy i będzie paradować w samej tylko koszulce, żeby było szybciej... jakkolwiek takie nieporadne zmaganie się z zapięciami podczas całowania również miało swój urok. Viktor to wzdychał, kiedy Yuuri poddawał się i zarzucał mu ręce za szyję bądź gładził kciukami linię szczęki, to mruczał gardłowo, gdy ukochany jednak znów podejmował nierówną walkę i rozpinał kolejne dwa guziki, już-już niemal docierając do sedna swetra i tego, co było pod nim. W końcu oba okrycia szczęśliwie wylądowały na krzesłowieszaku, buty po czterech kopnięciach wróciły na przeznaczone im miejsce nieopodal drzwi, a para podążyła dalej, w stronę korytarza do sypialni, ani na chwilę nie odrywając się od siebie w ten czy inny sposób.

Mokre ślady skarpetek znaczyły parkiet w salonie tak gęsto, jakby to był plan choreografii wyrysowany przez pomysłowego nauczyciela tańca. Problem polegał na tym, że czegoś tak pokracznego raczej nie dało się odtworzyć w normalnych warunkach, a każdy szanujący się akrobata powinien w co najmniej trzech miejscach widowiskowo wyrżnąć orła. Co dziwniejsze, pomysłodawcy tej sekwencji, choć niejednokrotnie chwiali się albo w ostatniej chwili łapali się wzajemnie za ramiona, ani razu nie stracili równowagi. Cały czas dzielnie walczyli z grawitacją, w zamian zrzucając na podłogę kolejne zimne, wilgotne ubrania, niczym podarki na przebłaganie opiekuńczych duchów domu.

Pozdrowienia z Petersburga!Where stories live. Discover now