Koszmar

2K 166 573
                                    

Dziś polecam wytężyć oczy bardziej niż zwykle, bo poukrywałam w fanfiku... Cóż... Garść niespodzianek. Czujni czytelnicy powinni dość szybko zrozumieć, w czym tkwić będzie zabawa, a w razie czego rozwiązanie zagadki znajdziecie w przypisach ;)

Miłego czytania :*


***

Według Yuuriego wszystkie petersburskie poranki mogły śmiało konkurować o miano najbardziej urokliwej pobudki wszech czasów. Zwykle Viktor wołał go łagodnie przez sen i czarował aromatem świeżo zaparzonej, mocnej kawy, którą przynosił wprost do łóżka. Czasami, kiedy budził się sam z siebie, Katsuki wychodził chwiejnym krokiem z sypialni i przysysał się do chodzącego po kuchni Nikiforova niby glonojad do szyby akwarium, próbując uszczknąć chociaż odrobinę jego energii. Innym razem, szczególnie w dni wolne od treningów, narzeczeni leżeli tak po prostu wśród fałd kołdry, przynajmniej do momentu, aż Viktor zaczynał ze znanych tylko sobie powodów obcałowywać twarz Yuuriego, a Japończyk wreszcie prychał z niezadowoleniem i podstępem kradł własnego buziaka. Nawet te najmniej lubiane poranki zwykle dotyczyły całkiem miłych sytuacji, kiedy to Rosjanin otwierał okno na oścież lub gdy Makkachin robił jakiś psi challenge na największą ilość liźnięć w najkrótszym czasie. Bo nie było to nic, co dałoby się szczerze nienawidzić.

Ale tym razem pobudka nie była miła. W sumie była trochę przerażająca, bo nagle na Yuurim znalazło się kilkadziesiąt kilo żywego nieszczęścia, które prawie siłą wcisnęło mu długie ręce pod pachy i mamrotało coś z tak mocnym, rosyjskim akcentem, że przez pierwsze kilka sekund nie mógł nic z tego zrozumieć. Pomyślał nawet, że Petersburg chyba nawiedzili kosmici. Albo że wrócił do akademika w Detroit.

- Co się... - jęknął Yuuri i w tym momencie poczuł, że górna część kosmicznego problemu o nazwie Viktor Nikiforov dostała mu się pod koszulkę, po czym przylgnęła paskudnie chłodnym policzkiem do piersi. - Viktor!

A potem w trakcie przeglądu garderoby zastanawiali się, dlaczego pidżamy Yuuriego były jakoś tak strasznie sponiewierane i rozciągnięte... Nic dziwnego, skoro regularnie musiały wystarczać dla dwóch osób.

I to naraz.

- Yuuri. Yuuri - powtarzał tymczasem płaczliwym głosem Rosjanin, wtulając się w Japończyka niczym wystraszone dziecko w ramiona matki. - Boże, jak dobrze... Jesteś tu... Mój Yuuri...

- Viktor - sapnął Katsuki, starając się nawiązać poprawne połączenie z rzeczywistością, ale rozpaczający narzeczony wcale mu tego zadania nie ułatwiał. Mało tego, sytuacja wydawała się tak surrealistyczna, że Yuuri miał ochotę zacisnąć oczy, przewrócić się na drugi bok i narzucić kołdrę na czoło, przeczekując najgorsze. Przeszkadzał mu w tym jednak ukochany, sztuk jeden, ciążący mu na piersi jak kotwica oraz włochaty gratis w postaci pudla, który ulokował się gdzieś koło stóp. - Co tobie? Co się stało? Coś poważnego? - zmusił się więc do pytań.

Viktor wyswobodził się spod pidżamy Yuuriego i uniósł głowę, ukazując absolutnie potarganą grzywkę oraz wygięte w podkówkę usta. Jeśli dotychczasowy ton wypowiedzi nie wskazywał, w jak złym stanie znalazł się Rosjanin, to nieszczęśliwa mina wystarczała aż nadto.

- Koszmar - wyznał i z powrotem położył się na torsie. Tym razem na szczęście obyło się bez dziwnych manewrów jak nurkowanie pod ubrania. - Miałem koszmar, w którym nigdzie cię nie było. Coś strasznego. Okropnego. Katastrofalnego. A potem sprawy skomplikowały się jeszcze bardziej, bo zacząłem spadać i wydawało mi się, że umarłem, chociaż tak naprawdę wcale nie umarłem. Tylko że wtedy zobaczyłem ogłoszenia, artykuły, swój nekrolog, normalnie wszystko co najgorsze, więc zacząłem myśleć, że może jednak coś jest na rzeczy, że pewnie już nigdy do ciebie nie wrócę i-

Pozdrowienia z Petersburga!Where stories live. Discover now