Milczenie

1.4K 133 290
                                    

***

Białe kwiecie spadające z rozłożystych kasztanowców oznaczało jedno - coś się kończyło, bo coś nowego zacząć się musiało. Właśnie dlatego drzewa nobliwie schylały korony na cześć wczesnego, rosyjskiego lata, podczas gdy wiatr-posłaniec pędził od dzielnicy do dzielnicy, od prospektu do prospektu, właściwie od drzwi do drzwi i przekazywał dalej wici, ogłaszając światu, że ta temperatura oraz pogodne niebo nie były dziełem przypadku. Ludzie chętnie porzucali więc tematy polityczne, w to miejsce rozpoczynając pogawędki od zachwalania bądź krytykowania aury, dziadkowie wraz z wtłoczonymi w wózki wnusiami wynurzali się z domów i szli na rodzinny obchód okolicy, a okna rozchylały się, zapraszając wiatr na chociaż krótkie, bardzo "przelotne" odwiedziny. Cały Petersburg tętnił życiem jeszcze trochę bardziej niż zwykle i wydawało się, że żaden człowiek nie był w stanie usiedzieć w miejscu przy takiej pogodzie.

Istotnie - wydawało się. Ale przecież wyjątki od reguł i zaskakiwanie w momentach zupełnie do tego nieprzeznaczonych było dla pewnych osób chlebem powszednim.

Bo gdyby ktoś akurat przechodził przez taki jeden specyficzny punkt parku Aleksandrowskiego, dla przykładu skracając sobie drogę od mostu Pałacowego do Muzeum Wódki (bo właściwie czemu by nie) albo tak całkiem zwyczajnie idąc z psem na spacer, mógłby zauważyć siedzącego na ławce mężczyznę, który wpatrywał się przed siebie nieruchomym wzrokiem. Niby nie robił nic szczególnego, ale robił to "nic" z takim skupieniem i spokojem emanującym z praktycznie całej smukłej sylwetki, że ciężko było go nie zauważyć. Kradł całą uwagę i nienachalnie oczarowywał przechodniów, nawet tych, którzy nigdy specjalnymi amatorami sztuki nie byli. Ale w tym mężczyźnie było coś więcej. Bo był wyjątkowy.

Siedział idealnie w dwóch trzecich szerokości ławki, jakby podświadomie przestrzegał świętych praw kompozycji fotografii, w absolutnym milczeniu patrząc na oddalone o kilkadziesiąt metrów kasztanowce, płaczące białymi płatkami za odchodzącą wiosną. Zielone liście kołysały się na letnim wietrze, tak samo jak do rytmu powiewały srebrzyste włosy oraz kołnierzyk rozpiętej u szyi, granatowej koszuli. Jasna czupryna i te głębokie rozmarzenie mogłyby wskazywać, że to odpoczywał tylko jakiś staruszek, który właśnie dumał nad minionym życiem, ale szerokie plecy, smukłe ciało oraz migający od czas do czasu profil twarzy zerkającego pod nogi mężczyzny świadczyły raczej o tym, że był to osobnik w kwiecie wieku. W ogóle jego kształtna głowa osadzona na dumnie wyprostowanej szyi wskazywała na to, że nie był to wcale pierwszy lepszy ktoś, bo zwykli ludzie nie siedzieli tak... tak... tak pewnie. Jakby siedzenie było dla niego czynnością, a nie jej brakiem.

Więc mężczyzna siedział. Milczał. Myślał. Patrzył. Nie ruszał się. Ni to żywy, ni to na skraju snu, człowiek, ławka i drzewa wspólnymi siłami tworzyły swój mały, nieco wyrwany z kontekstu spektakl. Nie, nie spektakl. Cały wymiar. Wycięty fragment rzeczywistości.

Na ten jeden moment cała reszta świata zupełnie przestała istnieć.

Oczywiście to wcale nie było tak na serio! Metafora, chodziło tylko o metaforę. Bo to wszystko było metaforyczne, nierealne i praktycznie żywcem wyciągnięte z obrazu. Jakby "Wędrowiec nad morzem mgły" niespodziewanie pozostawił swój spektakularny widok na rzecz całkiem trywialnego, petersburskiego parku, zmienił ubrania na współczesne, przefarbował włosy i przysiadł tak o, po prostu, na lakierowanej na biało ławce. W myślach jednak dalej prowadził swoją wielką rozprawę na temat wzniosłych ideałów i o tym, jak niesamowicie zbliżył się do boskości i jak będąc tam, na samym szczycie, jego punkt widzenia nagle się zmienił. To, co jeszcze nie tak dawno leżało u jego stóp, nagle zaczęło wydawać się o wiele bardziej pociągające niż przejrzyste niebo nad głową, a najzwyklejsza codzienność stała się cenniejsza od bezkresu perfekcji. Bo tamten widok, chociaż piękny i kuszący, był również pełen samotności, przeznaczony dla kogoś, kto nie oglądał się za siebie. Jednak ten, który mężczyzna miał przed sobą, był dla osób, które nie umiały unieść pewnych marzeń w pojedynkę. Więc już ich nie dźwigał. Nieśli je we dwóch.

Pozdrowienia z Petersburga!Onde histórias criam vida. Descubra agora