Strachy

1.5K 128 438
                                    

***

- Jasna cholera... Co się dzieje z tą pogodą? Chyba jeszcze nigdy tak nie pizgało - rzucił wkurzony Jurij, nie bez pewnej słuszności zresztą, chociaż sam dobór słownictwa pozostawiał naprawdę wiele do życzenia. Nikt się tym jednak nie przejął, ba, nikt tego właściwie nie zauważył, bo trzej łyżwiarze, którzy właśnie z ledwością dotarli do petersburskiego apartamentowca, z ulgą zrzucali z siebie wytargane przez wicher kurtki i lodowato zimne adidasy. Mało tego, pogoda tak bardzo dawała się ludziom we znaki, że mimo dość wczesnej jak na jesień pory trzeba było już na wejściu zapalić światło w salonie. - Żyć się nie da. Normalnie jakby Katsudon przywołał z Japonii jakiś tajfun czy inny orkan.

- Yurio, naprawdę... Czasy oskarżania ludzi o sztormy i kataklizmy minęły razem z Vasco da Gamą i Kolumbem - zauważył znów Viktor, który jako pierwszy pozbył się wierzchniego odzienia, ochoczo pospacerował do kuchni i wyciągnął z chlebaka rogaliki z różaną marmoladą, trzymane tam "na wypadek gości" (a które i tak regularnie znikały przy okazji podwieczorków). - No dobra, maksymalnie z polowaniami na czarownice. Ale o wiedźmy to ty lepiej wypytuj Georgija.

- Poza tym ostatnio więcej mieszkałem w Stanach, więc nie wydaje mi się, żeby japoński klimat był ze mną jakoś mocno zaprzyjaźniony. To już Viktor ma więcej na sumieniu. Sprowadził do Hasetsu śnieg w kwietniu - przypomniał Yuuri, który również poszedł do kuchni. - Jaką chcecie herbatę?

- Akurat jeden pies, gdzie dłużej byłeś. I tu cholernie wieje, i tam cholernie wieje - burknął Jurij, który jako ostatni mocował się z butami, ale gdy wreszcie zdołał je skopać pod wieszak, z radością podreptał prosto do pustej kanapy, gdzie rozsiadł się jak pan i władca na swoich włościach. - Daj tę z pigwą. Niezła była.

- Ha! Nic dziwnego. Sam wybierałem - podkreślił z dumą Viktor, stawiając talerz z pieczywem na przykanapowym stoliku, po czym zajął miejsce tuż przy nastolatku i wyjrzał przez oparcie mebla. - Kochanie, a czy ja też mogę?

- Jasne. Wszystkim nam zrobię taką samą.

- Czudesna. A wracając - podchwycił znów Rosjanin, spoglądając na młodszego kolegę. - Yurio, powinieneś częściej odnajdywać pozytywy w życiu. No bo sam pomyśl. Gdyby nie ta pogoda, nie wpadłbyś do nas na podwieczorek i nie spędzilibyśmy razem miło czasu, prawda?

- Ciekawe, czy ty też będziesz wykazywać się takim szeroko pojętym optymizmem, jak zaraz zarobisz w zęby za to "Yurio" - zgasił go Plisetsky, biorąc w garść rogalika i uważnie mu się przyglądając. Wyglądało to tak, jakby co najmniej doszukiwał się na nim sygnatury autorstwa Nikiforova. Węglem pisanej, oczywiście. I w ogóle zwęgleniem pokrytej. - Poza tym nie dodawaj sobie. Przyszedłem tu tylko dlatego, bo wasze mieszkanie jest bliżej. Nie chciało mi się zapitalać tyle drogi do Yakova.

- Ach, no właśnie. Tylko nie zapomnij uprzedzić pana Feltsmana, że u nas zostałeś - poinstruował z kuchni Yuuri, na co Jurij niczym kanapowy cezar wystawił nad oparcie dłoń i skierował kciuki do dołu.

- Daj żyć - mruknął, ostatecznie podejmując ryzyko wgryzienia się w podejrzany rogalik. - Ani on nie jest moim ojcem, ani tym bardziej ty. Do wieczora i tak zamierzam się stąd zawinąć, więc nie ma co komu gitary zawra-!

Ale zanim skończył, stała się rzecz dość nieoczekiwana jak na warunki miejskie - wicher zadął tak mocno, że w kratce wentylacyjnej zadudniło cokolwiek złowieszczo, o parapet zastukały pierwsze krople ciężkiego deszczu, a światło...

A światło tak nagle i bez najmniejszego uprzedzenia sobie zgasło.

Zarówno w mieszkaniu, jak i poza nim zapadły egipskie ciemności, których grozę wzmagał uderzający o mury wiatr i fale gwałtownej, ukośnej ulewy. Wypoczywający na swoim posłaniu Makkachin zaskomlał cicho i przeciągle, prawdopodobnie zwijając się w jeszcze ciaśniejszą kulkę niż przed chwilą, a trzy pary oczu rozejrzały się bezradnie po pomieszczeniu, próbując doszukać się choćby najmniejszego źródła światła. Niestety, wysiadło wszystko, od elektronicznego zegara w kuchence po diodę telewizora i od miejskich latarni po lampy w cudzych oknach.

Pozdrowienia z Petersburga!Where stories live. Discover now