Wanna

1.3K 121 232
                                    

***

Łagodny półmrok rozpraszany przez ciepłe, pomarańczowe światło otulał całą łazienkę, a zapach cytrusów, kiwi i pieprzu, unoszący się wraz ze strzępkami bladej pary, delikatnie odprężał znużone zmysły. Gdzieś tam, poza murami bezpiecznego apartamentowca, wciąż szalała rosyjska zima; ta mroźna, nieprzejednana, gwizdająca wiatrem przez szpary w murach tak jak polny grajek wygrywał melodie przez zęby. Jednak tu, w odseparowanej od wielkiego świata łazience, było cicho i przyjemnie. Można było niemal zapomnieć, że na zewnątrz istnieje jakiś świat. Można było niemal pomyśleć, że nie liczyło się nic poza leczniczym ciepłem i kojącym aromatem...

Yuuri czuł jednak, że popełnił błąd. W sensie taki mały błąd, malutki w skali wielkich, życiowych błędów możliwych do popełnienia, okruszynka wobec wątpliwości związanych z końcem kariery albo odepchnięciem rosyjskiego trenera. Żadna ogromna zgroza, po prostu... niefortunna decyzja. Lecz mimo wszystko nie powinien dać się skusić na kąpiel o tej porze, po tak męczącym locie i jeszcze bardziej wyczerpującym wieczorze. Nieważne, że gorąca woda potrafiła rozmasować nawet najbardziej spięte kończyny i usunąć nadmiar kwasu mlekowego z przetrenowanych mięśni, nie wspominając już o pocie i innych, hm, płynach ustrojowych dnia codziennego. Było tu zwyczajnie tak miło, że nikt by się nawet nie zdziwił, gdyby zasnął w wannie na siedząco, przy okazji dokonując pełnego i niekoniecznie bezpiecznego zanurzenia.

Tyle dobrego, że nie kąpał się sam, a jego milczący ratownik nie opuszczał go ani na milimetr.

Tak to się bowiem jakoś złożyło, że po ostatnim wyznaniu i wieńczącym go pocałunku narzeczeni całkiem zgodnie zamilkli, jakby chcieli zaoszczędzić w ten sposób resztkę posiadanej energii. Zamiast słów zaczęły więc dominować gesty: a to jeden otarł się nosem o ucho drugiego, a to drugi pogładził obejmujące go w pasie dłonie, należące do tego pierwszego, a to nawzajem trącili się stopami, tak dla żartu i zarazem tak z domowej czułości. Ale i te niewinne zaloty zaczęły stopniowo słabnąć, ciało stawało się powolne, myśli znów - ociężałe. Świadomość na poziomie metafizycznym wkrótce stopiła się z ciepłą, wszechobecną kąpielą.

Yuuri zaniepokoił się, że w tym tempie z pewnością zaraz odleci, dlatego postanowił zadziałać inaczej - położył się na piersi Viktora i wyciągnął przed siebie ręce, muskając opuszkami palców nieruchomą powierzchnię wody. Ot, żeby coś robić, nie robiąc praktycznie nic. Na początku bawił się bez konkretnego pomysłu, próbując rysować wzory na białej warstewce piany niby dziecko w piaskownicy, ale szybko zrozumiał, że była to zbyt trudna i zbyt abstrakcyjna sztuka. Potem stanęło na tym, że palce Japończyka zaczęły losowo, lecz w stałym rytmie muskać lekkie, puchate pasma. Wskazujący prawej, środkowy lewej, serdeczny prawej, mały i wskazujący lewej, oba kciuki... Delikatna powłoka, powoli niknąca wraz z nieubłaganym upływem czasu, przyczepiała się do skóry mężczyzny, który stopniowo przekształcił nieskładne ruchy w coś więcej, jakby wygrywał niesłyszalną muzykę na niewidzialnym instrumencie. Może to był fortepian, a może coś na kształt koto - Yuuri nie miał sprecyzowanej myśli. Po prostu miarowo trącał pianę niczym klawisze, a ona uginała się, po czym unosiła, przylegając białymi płatkami do lekko pomarszczonych przez kąpiel opuszków.

Po pewnym czasie Viktor również się poruszył. Nie było wiadomo, czy śledził pokaz od początku, czy może zaciekawiło go delikatne drganie ramion ukochanego, ale dopiero teraz nachylił się do przodu, przytulając się piersią do pleców Yuuriego, i również wyciągnął dłonie przed siebie. Przez chwilę na chybił-trafił trącał wodę tam, gdzie nie było akurat rąk Yuuriego, ale z każdą sekundą ruchy dwójki mężczyzn stawały się sobie bliższe, bardziej podobne, płynne, dopasowane, zgrane. Inne, lecz wciąż harmonijne. Jakby jeden odgadł muzykę, którą słyszał drugi... A może nie tyle odgadł, co wiedział. Może to zawsze chodziło o tę konkretną, wspólną, łączącą serca melodię. Jedną jedyną. Taką na całe życie i jeszcze trochę.

"Yuri on ICE" rozbrzmiewało bezgłośnie w petersburskiej łazience niczym miniaturowy koncert na dwa pluśnięcia. Yuuri nie mógł powstrzymać uśmiechu, a Viktor nie mógł się powstrzymać przed ucałowaniem karku, kiedy przez ich głowy przebiegła podobna myśl. Zrozumieli się. W tym jednym z niezbyt jeszcze licznych momentów, tak pomiędzy przypadkiem a rutyną, kiedy bardziej zgadywali niż wiedzieli i bardziej czuli niż się domyślali, dwoje ludzi połączyło jedno uczucie. Jedna miłość, trochę szalona i mocno niedoświadczona, ale za to pomnożona razy milion drobnych chwil.

Piosenka zaczęła jednocześnie wkraczać w swoją decydującą fazę. Skrzypce - czy raczej drugi kąpielowy fortepian - miały zaraz "umilknąć", pozostawiając samotnego, niepewnego towarzysza samemu sobie. Ten moment zawsze był smutny, niezależnie od tego, czy Yuuri walczył na lodzie, czy po prostu trwał w kojącej kąpieli. Nie było istotne, czy Viktor był obok, czy tysiące kilometrów dalej. Smutek pochodził z serca i ze wspomnień. Nie dało się go nawet uniknąć. Był tam, w tej ciszy, dziś trwającej tak trochę podwójnie...

A jednak nie umilkł. Viktor, zamiast wycofać dłonie po decydującym takcie, idealnie zsynchronizował się z Yuurim, jakby... jakby zawsze tam był, w tym tle, w tej piosence. Tak cichy i niewyraźny, że można było o nim zapomnieć - a może tak cichy i niewyraźny, żeby nie spłoszyć łyżwiarza o kruchym, szklanym sercu. To właśnie od tego momentu melodia stawała się wspólna. Bo nawet jeśli ukochany opuszczał go ciałem, to nigdy nie duchem.

Mimo to po kilku ruchach Yuuri zawahał się, niepewny, czy w takim razie to on nie powinien przestać grać, ale wtedy jego dłonie ujął Viktor. Rosjanin ostrożnie wsunął ręce pod ręce Japończyka, wyprostował palce wskazujące i zaczął tak po prostu, po dziecinnemu muskać rzednącą pianę. Viktor wspominał kiedyś, że umiał grać tylko na skrzypcach, dlatego też nie zdziwił Yuuriego fakt, że kompletnie niepoprawnie odtwarzał akordy na niewidzialnych klawiszach fortepianu. O wiele bardziej zaskakująca była w tym przypadku determinacja, aby nie przerywać przedstawienia. Więc Yuuri już nie próbował. Liczyło się tylko to, że Viktor przy nim był, prowadząc blade, pomarszczone przez wodę palce przez cały, słodko-gorzki fragment, aż do samego, podniosłego finału.

Na koniec złączone dłonie powoli zanurzyły się pod powierzchnię i zostały przyciągnięte do brzucha Yuuriego, ponownie obejmując go w pasie. No tak. Wieńcząca program dowolny poza nie miała tutaj najmniejszego sensu, bo i na kogo miałby wskazywać, skoro przed oczami widział zaledwie zielono-białe,rozmazane przez wadę wzroku płytki oraz pomarańczową, odbijającą się w plamach wody poświatę lampek? Tym razem odpowiedź leżała gdzie indziej... Dosłownie leżała. Silne, pewne ramiona, ciasno przylegająca klatka piersiowa i usta, wyczuwalne tuż pod linią włosów z tyłu głowy, gdy znów go całował - to był cały Viktor. Słodki dodatek do kąpieli i jeszcze słodszy dodatek do życia. Osobnik, który nawet rozkochany do bólu traktował narzeczonego jak najwspanialszego mężczyznę na świecie. Po prostu niemożliwy.

Yuuri zaśmiał się na to cicho, a potem obrócił się na kolana, wsparł rękami o krawędź wanny po obu stronach głowy Viktora i nachylił się nad nim, całując go długo, a poprawnie.

I lepszy niż całe stado gumowych kaczuszek...


***

Przypisy-chan

Dzień dobry :3 Cieszę się, że moje Uporządkowane Życie powoli wraca do normy (od dziś tak na serio, bo dopiero pozbyłam się gości), bo nie miałam przez ostatnie cztery dni czasu, aby cokolwiek popisać. Normalnie czuję się przez to chora... Nie miałam również odpowiednio długiej chwili żeby zbetować one-shota, na którym najbardziej mi zależało bardziej. Niestety jest on całkiem długi, dlatego musiałam powściągnąć wodze fantazji i dać coś, co byłam w stanie jako tako dopracować. Czyli... obiecaną kontynuację "Kąpieli". Tak, nie tego się pewnie spodziewaliście. Pierwotnie nie zakładałam takiego przebiegu scenki, ale już jak przyszło mi do głowy całe Viktuurijne "granie na pianie", to się zwyczajnie w sytuację wciągnęłam.

Wspomniane w rozdziale koto to tradycyjny, japoński instrument szarpany, coś jak harfa, tylko w poziomie.


Przepraszam, jeśli przez ostatnie dni był ze mną ciężki kontakt. Wszystkie wiadomości czytałam, ale przez "trudne sprawy" (no dobra, może nie trudne, tylko zjadające czas) nie byłam w stanie na wiele komentarzy odpisać. Postaram się to jednak naprawić w najbliższym czasie, a tygodniowy grafik wznowić (o ile piątek na Comic Conie w tym nie przeszkodzi).

W takim razie trzymajcie się i do środy!

Muah!

😚

Pozdrowienia z Petersburga!Where stories live. Discover now