Rozdział LXXXIX

807 64 29
                                    


Dziewczyna zdawała sobie sprawę, że najpierw powinna czym prędzej pójść do Skrzydła Szpitalnego, ale nie widziała sensu, by brać tam swoją torbę.

„Nic takiego się na pewno nie stało – pomyślała – Przecież Ron był już w o wiele gorszych opałach. Odłożę rzeczy i zjem co nieco. Niedługo pora kolacji, a potem odwiedziny na pewno przebiegną spokojnie".

I podreptała spokojnie w kierunku Wieży Gryffindoru. Na początku zdziwiła się, że Hogwart jest tak niesamowicie opustoszał, ale zdawała sobie sprawę, że było to nieuniknione w obecnych okolicznościach.

Stojąc przed Grubą Damą, popatrzyła tylko na nią beznamiętnie. Ta odpowiedziała podobnym wyrazem twarzy. Panna Granger była w końcu prefektką z perspektywami na awans w przyszłym roku, ale nie miała władzy nad obrazami. Miała tylko nadzieję, że hasło nie zmieniło się od czasu jej wyjazdu. Już miała odezwać się, ale wizerunek puszystej kobiety był szybszy.

– Wejdź, moja droga – powiedziała szybko – Nie będę przysparzać ci dodatkowych trosk – westchnęła tylko i rzuciła krótkie, pełne żalu spojrzenie.

Młodą gryfonkę zamurowało. Czyżby wydarzyło się coś jeszcze straszniejszego? Gruba Dama nigdy by nie pozwoliła, by ktoś wszedł bez podania hasła. Nawet prefekci nie mieli takiego przywileju.

– Dalej, wchodź. Nie chce mi się sterczeć tak długo na tych zawiasach – odezwała się kobieta lekko podenerwowanym głosem – Dzieje się wiele rzeczy, ale ja nadal pilnuję przejścia. Kto wie, jak długo jeszcze...

Czarodziejka ostatkiem sił się powstrzymała, aby nie odgryźć się namolnemu wizerunkowi. Miała teraz inne rzeczy na głowie.

– Jasne, już wchodzę. Przepraszam za zwłokę – odrzekła szybko i weszła do pomieszczenia.

W Pokoju Wspólnym panował półmrok, co było nieco zaskakujące jak na porę dnia, gdyż wieczór nie był jeszcze zaawansowany. Wpływ na to mógł mieć fakt, że kominek był wygaszony i nie rzucał światła, a zasłonięte na wąskich oknach kotary skutecznie tłumiły wlewające się do pomieszczenia promienie słońca. Stanęła bez ruchu. Musiało minąć kilkanaście sekund, zanim jej oczy przyzwyczaiły się do panujących warunków. I właśnie wtedy dostrzegła czarnowłosą postać skuloną w hotelu.

– Harry, czy to ty?

Chłopak podniósł głowę. I faktycznie – zza okrągłych okularów patrzyły na nią zielone oczy, a nad nimi znajdowała się charakterystyczna blizna.

– To ja. Jak widać.

– Czy coś się stało? – zapytała dziewczyna z niepokojem.

– Nie powiedzieli ci? Ron nie żyje.

Hermiona widowiskowo upuściła na ziemie swoją torbę. Nie odezwała się ani słowem.

– Teleportował się, ale nie do końca. Lupin znalazł go na drodze do Hogsmeade. W większości...

Dziewczyna spojrzała bezwiednie na otoczenie. Była zadowolona w duchu, że jej przyjaciel był tak kiepski w odgadywaniu ludzkich uczuć. Ba, sama teraz nie była pewna, co tak naprawdę odczuwa. Strach, smutek, może zrezygnowanie? Ulgę, spokój, pogodzenie się z losem?

Na pewno poczuła ten metaforyczny kamień spadający z serca. Odkąd dostała list, w głębi duszy podejrzewała, co się stało. A ten pewnego rodzaju błogostan, w który chwilowo wpadła... po prostu nie musi się wreszcie przejmować Ronem. Nie miała serca odrzucić go... za życia. Z czasem stał się kulą u nogi. Balastem, który przeszkadzał, zwłaszcza z kolejnymi latami edukacji. Teraz problem zniknął. Wraz z nim.

Podniosła bagaż i ruszyła prędko w kierunku swego dormitorium. Nie chciała chwilowo kontaktować się z przyjacielem. Nie umiałaby go pocieszyć i nie miała ochoty jeszcze bardziej udawać, że się tym wszystkim przejmuje.

***

Szczęście me | Harry PotterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz