Rozdział LXXXI

996 85 43
                                    

– Panie profesorze, ja tu tylko na chwilkę – powiedział cicho Harry, onieśmielony nagłym pojawieniem się Snape'a – Musiałem tylko...

– Naprawdę kompletnie mnie to nie obchodzi – powiedział ponuro nauczyciel, wyraźnie niezadowolony z obecności w Skrzydle Szpitalnej ponadnormatywnej liczby osób – Opuść pomieszczenie natychmiast i nie pojawiaj się, jeśli nikt nie udzieli ci na to zgody.

– Ale...

– I nie mówię tu o pacjentach – w tym momencie mężczyzna spojrzał na Malfoya. Jego podopieczny był wyraźnie zakłopotany, jakby pragnąc jak najszybciej ulotnić się i nie brać udziału w tej nieco niekomfortowej sytuacji – Jeśli nikt z kadry nauczycielskiej ci nie pozwoli, nie masz nawet zbliżać się do tej części zamku. Zwłaszcza że i tak nie powinno cię w ogóle być w szkole.

W tym momencie, kiedy młody gryfon właśnie zbierał się do wyjścia, zza drzwi wychynęła pielęgniarka.

– Severusie! Co się tutaj wyrabia? Proszę o spokój z łaski swojej – powiedziała ostrym, ale wyraźnie ściszonym głosem kobieta.

– O to się już nie martw, Poppy. Właśnie wypraszałem bądź co bądź nieproszonego gościa.

– Ach – spojrzała z dezaprobatą na młodzieńca, który właśnie prawie niepostrzeżenie przemykał między nią a drzwiami – Ciebie też, drogi kolego, proszę o opuszczenie pomieszczenia, gdyż i tak znajduje się tutaj więcej osób, niż powinno tu trafić w obecnych okolicznościach.

– Z przyjemnością. Przyszedłem tylko uzgodnić z tobą, iż zamierzam wezwać magomedyków. I tak masz ostatnio zbyt dużo na głowie; wyraźnie przydałaby ci się pomoc.

– Nie! – zaoponowała stanowczo – Nie w tej sytuacji. Rozszczepienia przy teleportacji to klasyczny problem, z którym...

– Z którym to przypadkiem nadal sobie jeszcze nie poradziłaś. Ten idiota Weasley to marny czarodziej, ale jest nadal uczniem i trzeba go z tego wyciągnąć, bo to może doprowadzić do upadku szkoły.

– Hogwart i wszyscy jego mieszkańcy są bezpieczni, dopóki my tu jesteśmy. Sam widziałeś zresztą, że uzdrowiciele ze Świętego Munga byli tu całkiem niedawno i niewiele doprawdy pomogli. Nie chyba muszę przypominać, że to dzięki mnie doszło do uzdrowienia Malfoya...

***

Harry, idąc w głębokiej zadumie, nie spostrzegł, że ktoś czai się na korytarzu, oparty o kolumnę.

– Hej, Hary, kochanie – wyszczebiotała młoda Weasleyówna, która natychmiast zastąpiła drogę idącemu chłopakowi – Gdzie ty się szlajasz ostatnio?

– Yyy, cześć, Ginny – wymamrotał tylko zakłopotany Harry, zdezorientowany po nagłym wyrwaniu z zamyślenia – Ja...

– Przecież widzę, skąd wracasz. Chodźmy już do dormitorium, odpoczniemy trochę razem od trudów, na pewno masz ochotą na jakieś dla odmiany przyjazne towarzystwo, zwłaszcza że ostatnio masz styczność z różnymi nieprzyjemnymi typami – tu dziewczyna spojrzała z wyrzutem na koniec korytarza, gdzie znajdowały się drzwi do sali, gdzie przebywał Malfoy.

– Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, moja droga. Gdybyś wiedziała... a zresztą, nie będę cię teraz dodatkowo obciążał, dosyć masz swoich egzaminów na głowie – powiedział już zdecydowanie – Draco...

– No co Draco, co? – przerwała mu sfrustrowana gryfonka – Od kiedy i dlaczego jesteś do niego taki miły, co? Niech ten obślizły gad odczepi się wreszcie od ciebie i da ci spokój!

– Czekaj, Gin, daj spokój – rzekł spokojnie chłopak – Są ważniejsze sprawy od zwykłych kłótni. Twój brat przybył do Hogwartu.

– Ron jest tutaj?! – niemal wykrzyknęła – Gdzie?!

– W Skrzydle Szpitalnym. Przybywając tu... – zaczął Harry, lecz nie zdążył dokończyć, gdyż Ginny rzuciła się pędem w kierunku sali szpitalnej.

***

Szczęście me | Harry Potterحيث تعيش القصص. اكتشف الآن