Rozdział LXIX

1.2K 116 43
                                    

- Cholera.

Szkolna pomoc medyczna siedziała jak na szpilkach. Dopiero godzinę temu sprowadziła młodego ślizgona z powrotem do sali. Była zła na siebie, że zdradziła Snape'owi to, że chłopak uciekł.

- Do cholery.

Tak było dobrze, ten leżał nieprzytomny. Mogła wtedy... pozwolić sobie na coś więcej. Teraz wybudził się. Nie wiedziała, czy cokolwiek pamiętał. Miała nadzieję, że ten nic nie wie. W przeciwnym przypadku w końcu będzie musiało przytrafić się coś niespodziewanego. Albo ona straci, albo on.

Pluła sobie w brodę, że nie była dość czujna. Jak w ogóle mogła pozwolić sobie na taką niesubordynację? Przecież ktoś mógł natknąć się na przytomnego Malfoya przemierzającego korytarze. Całe szczęście jednak w tym, że zasłabł. Niepokoiło ją co prawda to, że postawiono przy łóżku dodatkowo aurorkę do ochrony, ale nic nie mogła na to poradzić. Widocznie kierownictwo szkolne uznało, że sumienna szkolna pielęgniarka wykonująca swój zawód od dziesiątków lat niewystarczająco wywiązywała się ze swoich obowiązków.

Poppy nie była też ślepa. Nie trwało to długo, ale zdążyła zauważyć nowe, całkowicie na innym poziomie relacje między McGonagall a Snapem. Kobieta na wyższym stanowisku najwidoczniej imponowała młodszemu czarodziejowi, a że zrobił się wakat wicedyrektorski, to trzeba chwytać się każdej okazji, nieprawdaż?

Nie to jednak było najistotniejsze. Piguła obawiała się o siebie. Najbardziej pierwotny lęk - lęk o siebie. Mogłaby oczywiście wmówić wszystkim, że te nieprawdopodobne relacje zostały spowodowane przez chory umysł, ale prawda w końcu wyszłaby na jaw.

Pomfrey zdawała sobie jednak sprawę, że nadal, przede wszystkim, piastuje odpowiedzialną funkcję szkolnego opiekuna medycznego. Swoim lekarskim okiem już dawno oceniła ciało chłopaka, miała ku temu wiele okazji. Takiej degeneracji mięśni w tak krótkim czasie dawno nie widziała na oczy. Niesamowite, co rzucone zaklęcie może zrobić z ludźmi,

Nic to. Wstała i chwyciła butelkę Muscle-Grow©. Wciąż musiała zajmować się chorymi. Otworzyła drzwi i weszła do pomieszczenia szpitalnego.

***

- Mój panie, żadnych nowych wieści.

Voldemort spojrzał na Rudolfa, swojego wiernego sługę. Z czasem nabrał tego nawyku, ale podczas interakcji z innymi, zawsze patrzył na nich z góry. Niesamowite. Wszyscy bez słowa sprzeciwu przyjmowali panujący stan rzeczy, na to zachowanie wpływał też jego status. Złego czarodzieja. Bardzo złego. Najgorszego.

- Słucham, Lestrange. Streść mi szybko sytuację - zażądał czarnoksiężnik.

- No więc... - rozpoczął śmierciożerca.

- Ni zaczyna zdania od „więc" - przerwał zimno Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.

- Ale ja zacząłem od „no".

- „No" nie używa się już w ogóle, więc nie próbuj mi się tutaj mądrować.

- No więc jest, yyy... Jest tak; młody Malfoy nadal nieprzytomny, leży w Skrzydle Szpitalnym. Wiem, że przysłani ze św. Munga uzdrowiciele nic nie wskórali. To w sumie wszystko. Potter pałęta się bez celu po zamku, a nasza agentka zdaje Owutemy.

- To dobrze. Niech się uczy dziewczyna. Jak w końcu przystąpi do nas, to przyda się ktoś właśnie po szkole, ze świeżym umysłem, kto nie będzie bał się działać decyzyjnie. A teraz dziękuję, możesz odejść.

***

McGonagall miała przed sobą zagwozdkę.

Obecnie zrobiła sobie przerwę od papierów i przechadzała się po swoim nowym gabinecie. Jako nauczycielka transmutacji nie mogła pojawiać się na dole w czasie egzaminów. Całe szczęście, że mogła, jako dyrektor, zostać w szkole, bo na przestrzeni lat obserwowała, że inni nie mieli szczęścia i wracali do rodziny albo spędzali czas w Hogsmead.

Starsza czarownica głowiła się nad tym, co począć z niechcianym gościem w lochach. Panna Parkinson popełniła poważne przestępstwo spowodowania uszczerbku na zdrowiu, ale z drugiej strony pan Malfoy już wydobrzał.

To nie był jednak czas na roztrząsanie problemów. Kobieta delikatnie przeciągnęła się i ponownie zasiadła do papierkowej roboty.

***


Szczęście me | Harry PotterWhere stories live. Discover now