Rozdział I

11.2K 614 219
                                    


- Nie jesteś mordercą - powiedział cicho Dumbledore.

Draco stał przed dyrektorem z wyciągniętą różdżką i drżał. Drżał na samą myśl o tym, co zobowiązał się wykonać. Przez cały rok starał się tego po sobie nie okazywać, ale w tym momencie pękł, nie mógł więcej wytrzymać. Bał się. Bał się konsekwencji swojego czynu. Przede wszystkim jednak odczuwał lęk przed podjęciem decyzji o uśmierceniu człowieka, wielkiego autorytetu, teraz wyraźnie osłabionego i bezbronnego. Wiedział jednak, że nie ma wyjścia. Konflikt tragiczny. Żadna decyzja nie jest tą prawidłową, każda niesie ze sobą złe skutki. Spędził dziesiątki bezsennych nocy na obmyślaniu wyjścia z tej sytuacji, lecz cały czas wisiał nad nim nakazu ukończenia misji. Niemal samobójczej, nadanej w akcie zemsty za błędy rodziciela. Nie miało to większego znaczenia, gdyż dzięki temu młody śmierciożerca mógł stać się najefektywniejszym sługą czarnoksiężnika. Dzięki jednemu czynowi zapisze się w historii jako najwybitniejszy z nich, w takim wieku dokonując czegoś tak znaczącego.

- Ukryjemy cię w bezpiecznym miejscu. Zakon zadba o wszystko. Zaopiekujemy się tobą i twoją matką, potem Lucjuszem.

- Nie wspominaj o moim ojcu! On poświęcił wszystko! Dla Czarnego Pana i dla mnie.

Chłopaka coraz bardziej przeszywały dreszcze. Poczuł w sobie coś, co kiełkowało od dawna, aż w końcu wyrosło. Wahanie. Wątpliwość. Zwątpienie. Od zawsze wmawiano mu, że bycie po stronie ciemności jest słusznym wyborem. Że trzeba porzucić wszystko, co najcenniejsze w imię mrocznych idei. Że trzeba podporządkować się tradycji i ludziom wiedzącym lepiej. Mówiono wiele o chorych ideałach, z lubością wyrażano się o mękach, które są przeznaczone dla wszystkim przeciwników nowego porządku. Zachwycano się Lordem, który siał strach i zbierał zniszczenie, będąc bezlitosnym nawet dla własnych popleczników.

- Zamilcz, starcze. Od mojej woli zależy twoje życie! - wykrzyknął z bezsilnością.

- Będziesz bezpieczny. Wystarczy słowo...

Draco nie wytrzymał napięcia. Osunął się na podłogę i zapłakał, ukrywszy twarz w dłoniach. Zakończyła się walka pomiędzy dwoma stronnictwami w jego duszy. Stało się jasne, że nawet szesnastolatek będący pod nieustannym wpływem zwolenników czarnej magii nie mógł całkowicie zatracić się w złu. Po kilku sekundach Dumbledore poruszył się.

- Chłopcze, rzuć Finite Incantatem - rzekł słabym głosem.

- Co? O co chodzi? - powiedział ślizgon.

- Zaklęcie. Finite Incantatem. Szybko, nie ma czasu.

Blondwłosy machnął różdżką, co sprawiło, że ukryty pod peleryną niewidką Potter mógł się wreszcie ruszać. Dzięki chwilowej petryfikacji przez zaklęcie dyrektora mógł on uważnie przyjrzeć się scenie i chociaż spróbować przetrawić to, co właśnie zobaczył. Jego umysł jednak zdominowało jedno uczucie. Złość. Niepojęta złość na swego nemezis i jego poczynania zawładnęła do reszty umysłem bruneta. Od dawna zdawał sobie sprawę z tego, że może dojść do czegoś strasznego, jednak takiego biegu wydarzeń nie przewidział. Czym prędzej zdjął pelerynę i z wyciągniętą różdżką ruszył na blondyna.

- Malfoy, ty wredny mały...

- Nie teraz, Harry - przerwał mu starzec w momencie, gdy z kierunku schodów zaczęły dobiegać coraz głośniejsze dźwięki - Zgredek!

Coś trzasnęło i przed starcem pojawił się skrzat.

- Albus Dumbledore, sir. W czym mogę służyć?

- Szybko! Przenieś tych młodzieńców na Grimmauld Place 12 i zaopiekuj się nimi - rzekł dyrektor ostatkiem sił.

- Tak jest, sir. - powiedział sługa, po czym chwycił dwóch uczniów i aportował się. Harry zdążył jedynie krzyknąć Dyrektorze! i zobaczyć niewyraźną ciemną postać otwierającą drzwi na szczycie wieży.

***



*=*

Cześć! Część powyższego rozdziału stanowi luźną interpretację wydarzeń z szóstego tomu. Starałam się na oryginalną fabułę, różniącą się od innych opek. Bajo!

Szczęście me | Harry PotterWhere stories live. Discover now