Rozdział XLIV

1.7K 148 21
                                    

Wstał nowy dzień.

Harry otworzył oczy i już wiedział, że przed nim trudny czas. Będzie musiał spędzić cały tydzień w towarzystwie mało znanych mu osób zdających egzaminy. Pomimo tej całej niełatwej sytuacji, w której się znalazł, nie mógł nie stwierdzić, iż mimo wszystko cieszy się, że to nie on jest skazany na ślęczenie w sali przed egzaminatorami. Dobrze pamiętał wcześniejszy rok, pełen desperackiego powtarzania wszystkiego, co najważniejsze. Był najlepszym dowodem na to, że nauka szkodzi. Pamiętał doskonale, jak zasłabł podczas egzaminu z historii magii. Miało to swoje ponadnaturalne źródło, to prawda, ale ryzyko utraty przytomności na pewno w dużym stopniu spotęgowane było przez stres, nieprzespane noce i inne nieprzyjemne rzeczy.

Pocieszał się jedynie, że to jeden z niewielu momentów w życiu, kiedy będzie musiał udowodnić komuś swoją wiedzę lub jej brak. Stresowało go to, że nieustannie był poddawany próbom, ale w wymiarze bardziej praktycznym. Odczuwał żal, iż może za rok będzie zmuszony do wzięcia udziału w najważniejszym sprawdzianie kompetencyjnym w swoim życiu. Od kilku głupich testów będzie zależało przyszłe być albo nie być, wyniki wpłyną na całą jego przyszłość. Pomimo tego, nie widział dla siebie za bardzo idealnego miejsca zatrudnienia. Nie uśmiechało mu się być zaangażowanym przez ministerstwo, praca na stanowisku administracji centralnej zawsze mogła przynieść ze sobą niespodziewane niesnaski natury światopoglądowej, społecznej i politycznej. Co to za pożytek dla ludzi, skoro biurokrata, jeszcze z ich pieniędzy, tylko utrudnia im życie? Nie, musiałby być bez serca, jeśli obrałby to sobie za cel.

Pozostawała praca na własny rachunek. Ale gdzie? Handel na ul. Pokątnej nie wchodził raczej w grę. Może napisanie książek? Pewne profity, większa sprawa. Nie... To nie dla niego, nie miał zamiaru skończyć tak, jak ostatecznie skończył Gilderoy Lockhart.

To co? Praca w „Proroku Codziennym"? Ta gadzinówka, pisząca artykuły z polecenia władzy? Raczej nie tędy droga. Tak długo, jak to możliwe, zamierzał utrzymać własną niezależność i nie dopuścić do tego, by ktoś przejął kontrolę nad jego życiem. Dosyć był sterowany, nie może pozwolić sobie, by tym razem ktoś inny mówił mu, jak ma żyć.

Może po prostu osiąść gdzieś na prowincji? Jeśli mieszkałby sam, odsetki z funduszy na koncie pozwoliłyby mu na w miarę dostatnie życie. Na po to jego przodek zbił fortunę na magicznej odżywce do włosów „Ulizanna", by z tego nie korzystać, prawda? Ech, gdyby został samotnikiem, to wreszcie posiadłby wolność całkowitą. Coś, czego odmawiano mu od najwcześniejszych lat dzieciństwa...

Jeśli miał zamiar spełnić swoje marzenie, to na jego drodze mógł stanąć tylko głupi egzamin z Owutemów. Przystąpić do niego był zobowiązany każdy uczeń kontynuujący naukę po SUMach. Szczęśliwcy, lub zwykli imbecyle, mieli przyjemność zakończyć edukację ukończywszy jedynie pięć klas i uzyskawszy pozytywny wyniku egzaminu. Tylko tyle i aż tyle. Potem ich głów nie musiał zaprzątać żaden problem, poza tym, że nadal mogli rozpocząć swą przygodę ze swobodnym czarowaniem dopiero w wieku siedemnastu lat. Skutek jednak był taki, że znakomita większość uczniów uczyła się dalej, by wypełnić jakąś tę lukę czasową, a przecież szkoła umożliwiała zyskanie podstawowych i zaawansowanych umiejętności życia magicznego.

Gryfon nie mógł spędzić całego dnia na rozmyślaniu w swoim pustym pokoju, więc, wykonawszy wszelkie poranne czynności, udał się do Pokoju Wspólnego.

***



Szczęście me | Harry PotterWhere stories live. Discover now