Rozdział LXVIII

1.2K 128 14
                                    


Tonks była wyjątkowo w dobrym humorze. Ostatnio nużyło ją to, że musiała codziennie przemierzać kilometry po szkolnych błoniach i korytarzach, nieustannie wypatrując nie wiadomo czego.

Teraz przynajmniej mogła trochę odpocząć, posiedzieć w ciszy i spokoju. Skrzydło Szpitalne. Ach! Podczas nauki w szkole tyle razy zdarzyło jej się tu trafić. Nie przez to, że ktoś ją zaatakował. Z tym od zawsze umiała sobie poradzić. Jednak przeszkodą na jej drodze zawsze było ona sama i jej niezdarność.

Usadzili ją koło kuzyna. Najbliższego; pierwszej wody. Synka znanego rodu Malfoyów, przeciwników obecnego systemu prawnego, zwolenników Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.

Siedziała i patrzyła w okno. Co innego mogła zrobić?

***

Snape z niepokojem rozglądał się po sali i przy okazji rzucał uczniom groźne spojrzenia. Niektórzy z nich dostrzegali to, po czym z wyraźnym przestrachem na twarzy wracali do pracy nad rolką pergaminu.

Tym razem nie miał głowy do sprawowania kontroli nad innymi. Teoretycznie oczywiście wykonywał powierzone mu zadanie. Ciałem znajdował się na stanowisku, lecz jego umysł był daleko.

Cały czas zapytywał sam siebie: jak to możliwe, że młody Malfoy opuścił Skrzydło Szpitalne?, czy doszło do cudownego uzdrowienia, a może ktoś mu w tym pomógł?. jeśli już się wybudził, to w jaki sposób, skoro na razie nikt nie był w stanie mu pomóc?

Nad tymi i innymi pytaniami dumał nauczyciel podczas drugiego z egzaminów w tym semestrze.

***

Tonks drzemała sobie spokojnie na krześle, gdy w pewnym momencie usłyszała słaby głosik:

– Halo...

Otworzyła powoli jedno oko. Jej wzrok nie przyzwyczaił się jeszcze do światła dziennego, więc postanowiła ponownie wrócić w objęcia Morfeusza.

– No halo, ja tu leżę.

Tym razem już była pewna, że nie przesłyszała się. Otworzyła oboje oczu i leniwie przeniosła wzrok na łóżko.

– Chyba cię skądś kojarzę. Nie przedstawiono nas kiedyś?

Kobieta szeroko rozwarła oczy ze zdumienia. Na łóżku szpitalnym siedział wyprostowany Draco Malfoy, który wyglądał zaskakująco i zastanawiająco żwawo.

– Nie znamy się, a chyba powinniśmy. Jestem Tonks, twoja kuzynka.

– Tonks? Tylko Tonks? Czy to ty, od cioci Karoli, ze strony ojca mego? – zapytał zdziwiony chłopak, delikatnie unosząc swą lewą brew.

– Nie, nie – odrzekła siedząca i lekko uśmiechnęła się – Jestem córką siostry matki twojej, zapomnianej przez resztę rodziny, więc jest bardzo prawdopodobne, że mogłeś o mnie nie usłyszeć.

– Och, przykro mi – powiedział smutno chłopak – Masz może pojęcie, ile czasu tutaj spędziłem?

– Nie poinformowali mnie niestety. Wiem, że mniej więcej kilka dni. Sporo ludzi głowiło się nad stanem twojego zdrowia. Snape robił wszystko, co mógł... Wezwano nawet uzdrowicieli, którzy powiedzieli, że są małe szanse... A tutaj proszę! Zdrowy chłop!

– No, może nie do końca. Osłabłem trochę. Schudłem... Wszystkie moje mięśnie zmniejszyły się chyba przynajmniej o połowę. Masakra... Czym ja dostałem?

– Tego nie wie, oj nie wie, nikt. Ta dziewucha nie powiedziała, magomedycy byli bezradni. Widać jednak, że to coś nie było do końca skuteczne, skoro teraz tu ze mną rozmawiasz.

– Całe szczęście – westchnął ślizgon – Naprawdę ja nie wiem, tej. Znamy się tyle czasu, a Parkinson nagle dostaje z gorem. Gdybym wiedział wcześniej...

– No cóż, tak bywa czasem – odrzekła aurorka – Myślisz, że znasz ludzi, a okazuje się, że jednak nie do końca, ech...

– A czy może...

Wtedy drzwi prowadzące do gabinetu rozwarły się, po czym stanęła w nich pielęgniarka.

***


Szczęście me | Harry PotterOnde as histórias ganham vida. Descobre agora