Rozdział LXIV

1.2K 119 23
                                    

Poppy Pomfrey wstała dzisiaj trochę później, niż zwykle. Zbliżała się już dziewiąta, a ona nadal była w łóżku. Czuła się zbyt przyjemne, by opuścić swoje wygodne posłanie. Chociaż już dawno wstało słońce, to postanowiła przedłużyć swój wypoczynek o te parę chwil.

Kobieta zdawała sobie sprawę, że ma coraz mniej pracy. Jej doświadczenie mówiło, iż w czasie egzaminów niemal nie zdarzają się przypadki zranienia uczniów, chyba że podczas egzaminu z Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami, rzadziej z Zielarstwa czy Obrony Przed Czarną Magią.

Wiedziała jednak, że mimo wszystko musi w końcu wstać, by nie zostać przyłapaną na niesubordynacji, a szczyciła się tym, że zawsze była w stanie nieść pomoc, niezależnie od sytuacji.

Z pewnym ociąganiem wykonała wszystkie poranne czynności higieniczno-toaletowe, po czym ubrała swój nieodzowny fartuch przypominający habit i przeszła do pomieszczenia szpitalnego, by doglądnąć swojego jedynego pacjenta.

Od początku, gdy tylko weszła, coś wzbudziło w niej niepokój. Nie była pewna co, lecz podeszła do jedynego zajętego łóżka. Zdziwiła się, że kołdra była w znacznie innej pozycji, niż wczoraj ją zostawiła. Odkryła ją i wydała okrzyk przerażenia:

– O jasna cholera! Co tutaj się stanęło?!

Pod przykryciem nic nie znalazła, jeno prześcieradło puste. Czuła w swych trzewiach narastający lęk i panikę.

– Niemożliwe, nie na mojej warcie – wyszeptała do siebie pielęgniarka – Nikt się o tym nie dowie, już ja tego dopilnuję.

Obróciła się na pięcie i wyszła z pomieszczenia.

– Jak z nim skończę, to nie będzie w stanie nikomu o niczym powiedzieć – zdążyła jeszcze powiedzieć.

***

– Co ten drapichrust sobie myśli? – zapytała sama siebie Ginny, leżąc na swym łożu w pustym dormitorium – Jak on śmie odrzucać moje zaloty, zwłaszcza po kolejnej dawce? Jak to możliwe, to cholerstwo nie chce działać?! Czyżby niewłaściwa ilość? – dziewczyna dalej samodzielnie drążyła ten temat. Była zaskoczona brakiem efektów. Może to zwykła pomyłka? Ale to przecież niemożliwe, skoro skrupulatnie podwędzała eliksir z zapasów swoich dwóch identycznych braci.

Czymże ona zasłużyła sobie na takie traktowanie? Przecież przez tyle lat była słodka dla niego jak cukierek. Poświęcała mu każdą wolną chwilę, chociaż ten nie zawsze zdawał sobie z tego sprawę. Za wszelką cenę starała się zwrócić na siebie uwagę. Co prawda nieco przesadziła podczas wydarzeń w Komnacie Tajemnic, ale była w pierwszej klasie i odczuwała desperację. W kolejnych latach umiała już utrzymać emocje na wodzy, stosując bardziej racjonalne kroki.

W swej piątej klasie postanowiła, że musi wreszcie przejść od słów do czynów. Zdecydowałaby się na ten krok wcześniej, jednak ta małpa Chang niemal nie sprzątnęła go jej na stałe sprzed nosa. Na szczęście spryt nie był wyłączną domeną dwóch starszych braci. Z łatwością zdołała zawrzeć pakt z Umbridge i wyjawić jej miejsce spotkań tajnej grupy samopomocy i z łatwością zwalić winę na przyjaciółeczkę krukonki, co ostatecznie pogrzebało jakiekolwiek widoki na związek uczuciowy.

A Harry, cóż... Jak zawsze udało mu się wybrnąć z kłopotów, więc gryfonka nie zamartwiała się o niego. Wiedziała doskonale, że pupilkowi dyrektora włos by nie mógł spaść z głowy. Wystarczyło spojrzeć wstecz i zobaczyć, jakie numery uchodziły mu całkowicie na sucho. Gdyby był kimś innym, to już dawno wyleciałby ze szkoły przynajmniej z pięć razy! A tak mógł realizować bohaterskie czyny bez obaw, ratując wszystkich dookoła. Ach jak marzyła, by jej poświęcił taką uwagę, jaką bezinteresownie kierował ku innym...

***


Szczęście me | Harry PotterWhere stories live. Discover now